Political fiction


Po łbach

Przed wiekami konflikty zbrojne i bitwy odbywały się – ogólnie rzecz ujmując – na dość szczególnych, ale jednocześnie prostych zasadach. Armie dwóch mających ze sobą stoczyć pojedynek władców spotykały się na polu, zwykle oddalonym od zamieszkałych osad, wiosek czy miast. Gdzieś pod lasem, na polanie, którą roboczo można na przykład nazwać Grunwaldem. Dla uniknięcia rozlewu krwi i niepotrzebnych ofiar istniały warunki pokoju. Jeśli z tego przywileju nie skorzystał żaden władca, wtedy wojska tłukły się między sobą aż do zwycięstwa jednej ze stron, co zwykle przejawiało się w większej liczbie trupów po stronie przeciwników, przegranych. Takie walki były honorowe. A jeśli ktoś nie miał honoru, wtedy zapuszczał się w stronę osad, wiosek, miasteczek i wyżynał w pień ludność cywilną, gwałcił żony, córki i matki, wybijał całe rodziny swojego wroga.

Dzisiaj największe boje można zauważyć nie tylko na mównicy i w kuluarach sejmu, choć wiele z nich bojów ma swoje początki właśnie w murach tegoż szacownego budynku. Prymitywizm i agresywny język. Rozmiłowanie w kopaniu dołów, waleniu z armat, wyrywaniu sztachet, rzucaniu mięsem i trzaskaniu po łbach. Kogo wlezie. Jeśli nie da się przyłożyć przeciwnikowi politycznemu, to trzeba choć pacnąć jego matkę, ojca, dzieci. Trzeba pogrzebać w życiorysach. Może znajdzie się jakiś rodzinny brud, coś co śmierdzi. Wszak czasy takie, że na ładne zapachy mało kto reaguje, ale smród dotrze prawie do każdych nozdrzy. Walka! Aż do zwycięstwa jednej ze stron. Aż do większej liczby trupów po stronie przeciwników, przegranych.

Dla usprawiedliwienia takiego bitewno-walecznego "dialogu" przytacza się często argument równie banalny, co beznadziejnie głupi. Otóż mówi się o tym, że w wielkich demokracjach; w cywilizowanych krajach podobne polityczne „potyczki” są czymś normalnym, są tzw. standardem. Ciekawy sposób myślenia. Nie wiadomo: śmiać się czy płakać? Fakt, że za ścianą mój sąsiad tłucze swoją żonę nie może być usprawiedliwieniem dla mojej własnej nerwowości i agresji! Popełniane przez kogoś zło czy niegodziwość, nigdy nie może być dla mnie okolicznością łagodzącą. „Niech każdy bada własne postępowanie, a wtedy powód do chluby znajdzie tylko w sobie samym, a nie w zestawieniu siebie z drugim. Każdy, bowiem poniesie własny ciężar.” Zna to ktoś? Pamięta o tym? Wie gdzie tak napisano?






2010, 10 sierpnia

Pontifex Maximus

Długo myślałem jak wyrazić swoje odczucia w sprawie, w której chcąc nie chcąc wszyscy jesteśmy mimowolnymi świadkami. W ostatnich dniach przeczytałem ciekawą książkę na temat inkwizycji. Natrafiłem w niej na kilka ciekawych odniesień do historycznych tekstów pierwotnego Kościoła. Są one przywołane w kontekście powstania kościelnego i świeckiego nurtu walki z herezjami. Wydaje mi się, że są również dobrym komentarzem do tego, co można obserwować jako obronę i atak krzyża na Krakowskim Przedmieściu. Podkreślam dwa słowa: obrona i atak, bo w "zaklinaniu rzeczywistości" ataków na krzyż, kpin z niego i z ludzi go broniących w ogóle się nie zauważa.

Obrona

Nie ma prawdziwej ofiary, jeśli złożona jest pod presją. Ofiara niespontaniczna, nie płynąca ze szczerego serca,  jest nawet świętokradztwem. (...) Religia jest jedyną rzeczą, którą wolność obrała sobie za mieszkanie. (...) Winno się bronić religii nie zabijając, lecz umierając dla niej; nie okrucieństwem, ale cierpieniem; nie zbrodnią, ale wiarą. Albowiem gdy chcesz bronić religii poprzez krew, tortury i zło, ty jej nie bronisz, lecz ją plamisz, zadajesz jej gwałt. (Laktancjusz)

W jednej z telewizyjnych relacji z ust kobiety broniącej "smoleńskiego znaku" pada zdanie: "Jest takie przysłowie: 'Kto krzyżem wojuje, ten od krzyża ginie!" Przykre to bardzo. Myślę, że mądrzejsze postępowanie niejednego z nas byłoby wtedy, gdyby zamiast przysłów kierowało naszym życiem Pismo Święte.

Atak

Wielu ludzi ze zgorszeniem patrzy na to, co dzieje się przed prezydenckim pałacem w Warszawie. Osób broniących krzyża nazywa się "oszołomami", "psychicznie chorymi", "terrorystami", "fanatykami", "politycznymi sługusami". Są to jedynie nieliczne epitety, jakie są kierowane pod adresem grupki protestującej od wielu dni i broniącej "smoleńskiego krzyża". Grupka ludzi. Niewiele osób. Mniejszość.

Trochę przykre to, że niewielu chce zastanowić się nad tą mniejszością; niewielu chce usłyszeć i próbować zrozumieć motywy postępowania tej mniejszości. Niewielu ma odwagę przyznać, że właśnie w demokratycznym systemie mniejszość nie powinna być dyskryminowana szczególnie z powodu swoich poglądów religijnych, nawet jeśli te poglądy wydają się być absurdalne. Czy tej mniejszości należy odmówić racji bytu? Czy tylko przedstawiciele innych mniejszości są uprzywilejowani? Dlaczego nikt nie reaguje w taki sposób gdy grupka aktywistów-ekologów przywiązuje się łańcuchami do drzew? Dlaczego nie piętnuje się  mniejszości seksualnej, gdy grupka jej aktywistów urządza publicznie prowokujące happeningi? Dlaczego niekiedy absurdalne żądania mniejszości narodowościowych nie spotykają się z tak powszechną falą oburzenia i krytyki? Czy nie jest to przejawem jakiejś obłudy? Czy demokracja to system dobry wtedy, gdy daje przywileje jednym a drugim sugeruje lub mówi wprost: wam się nie należy! bo... jesteście oszołomami! Czy w demokracji naprawdę o to chodzi? Podobnie jak w wymyślonym, ale całkiem realnym dialogu:

- Mój sąsiad jest głupi!
- Dlaczego tak sądzisz?
- No bo... jest głupi!....

Pontifex Maximus

Życzę jak najlepiej nowemu Prezydentowi. Bez względu na sympatie polityczne sądzę, że trzeba nauczyć się trudnej sztuki doceniania tego, co się ma. Przydatna jest w tym odrobina pamięci historycznej. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu nie mogliśmy uczestniczyć w wolnych wyborach. Polska nie mogła być Polską. Naród był "ludem" a na czele "ludu" stał "wódz" a nie Prezydent. Życzę jak najlepiej prezydentowi-elektowi. Sądzę jednak, że wyrazem co najmniej bezmyślności jest rozpoczynanie swojej prezydentury zapowiedzią przeniesienia (usunięcia) krzyża. Choć te słowa nie padają jako pierwsze, to jednak taka deklaracja wyrażona publicznie - już w pierwszym wywiadzie prezydenta-elekta - jest niemal pewnym sposobem na wywołanie społecznego konfliktu.

Prosty ze mnie człowiek, ale mam zasadę: gdy stoję przed trudnym wyborem, wolę czasami poradzić się mądrzejszych ode mnie.