piątek, 30 grudnia 2011

Płyty pleśniowe od mojego Przyjaciela

Danielo, to projekt Daniela. Buldog to projekt Piotra Wieteski. :-) Dopiero po długim czasie zacząłem słuchać Buldoga. Słuchać tak naprawdę. Od początku do końca. Dostałem tą płytę od mojego przyjaciela. Leżała mi na półce i tak sobie po jednym kawałku dawkowałem. Że to niby nie wypada, że dostałem a że nie słuchałem. No i żeby mi głupio nie było, że jeśli ktoś zapyta, to że powiem że nic nie wiem. No więc leżała ta płyta i pleśniała sobie. Jednak dojrzała wreszcie płyta do posłuchania. Płyta z przerostem pleśniowym. ;-) Lubię płyty pleśniowe. A do tego wino. Delektuję się więc tym Buldogiem od jakiegoś czasu. Dzisiaj pracuję do 12:00, córcia chora, więc będziemy się kurować i posłuchamy Buldoga karnawałowo, głośno! :-)

wtorek, 27 grudnia 2011

Podrobowe rozmowy

Jeszcze przedświąteczne zakupy w supermarkecie. Jestem z córcią na stoisku mięsnym. Czekam na swoją kolej a córa ogląda to, co jest w szklanej gablocie-chłodziarce.
- Tato! A co to jest?
- To jest wątróbka kochanie.
- A z czego jest ta wątróbka?
- Ze świnki kochanie.
- Blłeeeeeee! Nie lubię takiego czegoś!

Po chwili znów słyszę pytanie:
- Tato! A co to jest?
- To są nerki kochanie.
- A z czego?
- Ze świnek.
- Blłeeeeeee! Nie lubię takiego czegoś!

Po jakimś czasie pytanie się powtarza:
- Tato! A co to jest?
- To są ozorki.
- A co to są ozorki?
- Języki.
- A z czego?
- Z krówki kochanie.
- Blłeeeeeeeee!

Już wydawało mi się, że ciekawość została zaspokojona, gdy usłyszałem:
- Tato! A co to jest?
- To są kurczaczki.
- A z czego?
- Z niczego. To są po prostu kurczaczki.
- Ale z czego one są!??? Ze świnki czy z krówki?

sobota, 17 grudnia 2011

Sodade

Była dla mnie zupełnym zaprzeczeniem tego, czym i kim są współczesne gwiazdy. Miała w sobie tyle skromności, że można byłoby obdarować nią celebrytów na całym świecie. Śpiewała tak, że nawet przy największych problemach rodziły się w sercu ciepłe uczucia. Od lat miałem takie pragnienie, aby zobaczyć jak boso wychodzi na scenę i usłyszeć jej czarujący głos, który zawsze poruszał się na krawędziach ludzkich pragnień i tęsknot. Jeśli w smutku może być zamknięta odrobina nadziei, to niech to na zawsze pozostaną Wyspy Zielonego Przylądka! Cesaria Evora zmarła dzisiaj mając 70 lat :-(

piątek, 16 grudnia 2011

Nie poszliśmy do biblioteki, wiater wiał taki, że nas na strzępy chciało potargać! No i jakoś tak miłośnie się zrobiło do Ciebie. Się znów zakochało. Się mówiło Ci już kiedyś, że w piątki uważaj! Bo Się zakochuje się w Tobie! I aż strach pomyśleć co Się w nocy będzie się działo i robiło. Pod warunkiem, że nie zaśnie Się... ;-)

Wstawałem w rozciągniętej czasoprzestrzeni. Godzina 5:21. Zrobiłem kanapki. Potem kawa rozeszła się po całym mieszkaniu. Lubię robić dla Ciebie kanapki z serem i papryką. Pachnie wtedy tak jakoś swojsko. Najbardziej lubię pakować te kanapki w papier śniadaniowy. Szeleści wtedy ten papier ciekawie. No i jest ekologicznie ;-) Poza tym ciężko od samego rana, że dałem się znów ponieść. Łzy pieką jeszcze bardziej gdy jest mróz. Łza wtedy jest jak sopel. Tyle razy już obiecywałem sobie. A może nie sobie to obiecywałem? Może to komuś innemu? Już nie pamiętam, ale pamiętam gdy byłem bity. To najstraszniejsze bicie serca. Boję się mimo iż mam 39 lat. To dzisiaj nie śnieżny płacz. To dzisiaj tylko żal, że się chce być dobrym a jakoś nie wychodzi. Buntuję się. Ale też żal, że się jest dobrym a ciągle kłody pod nogi. Ciągle wiele kłód pod nogi i prawie już całe lasy tych kłód. Buntuję się i jestem wściekły. Na Pana Boga. To taki kres sił, który mi czasem przychodzi. Chciałbym Mu kiedyś to wykrzyczeć. Że jestem na Niego bardzo, bardzo zły. Pozostaje tylko zdumienie. Dlaczego uśmiecha się gdy Mu o tym piszę?

Dzisiaj skończę Herberta. Pójdziemy do biblioteki oddać książki i pewnie weźmiemy coś ciekawego na święta.

środa, 14 grudnia 2011

Jutro będę duży, dzisiaj jestem mały

Mieszkam w wysokiej wieży otoczonej fosą
Mam parasol, który chroni mnie przed nocą
Oddycham głęboko, stawiam piedestały
Jutro będę duży, dzisiaj jestem mały

Stawiam świat na głowie do góry nogami

Na odwrót i wspak bawię się słowami
Na białym czarnym kreślę jakieś plamy
Jutro będę duży, dzisiaj jestem mały

Mieszkam w wysokiej wieży, ona mnie obroni

Nie walczę już z nikim, nie walczę już o nic
Palą się na stosie moje ideały
Jutro będę duży, dzisiaj jestem mały

Stawiam świat na głowie do góry nogami

Na odwrót i wspak bawię się słowami
Na białym czarnym kreślę jakieś plamy
Jutro będę duży, dzisiaj jestem mały


                                      Sztywny Pal Azji

sobota, 10 grudnia 2011

Jak narodził się Prudnik

Prudnik to bardzo stare miasto. Ma 39 lat. Lubię stare miasta. Ułożone, monotonne i posprzątane. Lubię stare miasta na przedmieściach brudne, ciekawe i niepokojące. Zmęczone, na wpół zgięte kamienice. Zapach piwnic z węglem, drewnianych skrzynek, półek z kompotami i ogórkami kiszonymi, drewna czekającego na porąbanie i tego drewna, które czeka na wrzucenie do kaflowego pieca. Widok pajęczyn, wyschniętych much, zakurzonych parapetów. Chłonę zapach ciemnych korytarzy, dźwięk skrzypiących schodów, kiwające się poręcze, różnorodność wycieraczek, budki dla ptaków i błyszczące kawałki słoniny dla sikorek. Lubię zapach wywieszonego wczesnym rankiem prania, dźwięk trzepanych dywanów. A wieczorem gdy sztywne, zmarznięte na kość pranie zacznie swój rytualny stukot, patrzę na twarde prześcieradła, zmrożone ręczniki i kołyszącą się bieliznę. Stare miasto zimą jest zmarznięte, skrzypiące, spokojne, przedświąteczne. Stare miasto ma chodniki i oczy zasypane  piaskiem i solą.

Czytam Herberta. "Raport z oblężonego miasta". Lubię stare miasta, choć smuci mnie i niepokoi to, że
pozostało nam tylko miejsce przywiązanie do miejsca
jeszcze dzierżymy ruiny świątyń widma ogrodów i domów
jeśli stracimy ruiny nie pozostanie nic


Czytam wspaniałego, smutnego Herberta.

wtorek, 29 listopada 2011

Jesienne wierszowanie

Wyciągnęła, zaciągnęła mnie córa na konkurs recytatorski. Wyzwanie spore. Konkurs w przedszkolu. Pierwszy (i jak dotąd jedyny) konkurs recytatorski, w którym brałem udział odbył się jakieś 19 lat temu. Recytowałem wtedy Andrzeja Bursę. Wisielczo-dołujący repertuar. Teraz odżyły wspomnienia i przyszło drżenie serca. Bo pierwszy raz z córką. Razem. Wyrecytować wiersz albo przedstawić scenkę, albo zaśpiewać coś na temat jesieni. Ułożyliśmy więc swój tekst, przygotowałem jesienne czapki jesiennych ludków. Poszedłem w nocy po liście. Pewnie dziwnie wyglądałem. Dziwny typ z reklamówką w ręce łazi 22:45 po parku i czegoś szuka w trawie... Dzisiaj od samego rana myślałem. Powtórzyliśmy jeszcze kilka razy wiersz i... zajęliśmy I miejsce.

Kawał

Za smętnie na tym moim blogu. No to czas na pierwszy kawał. Michał Bajor. Za Bajorem wejdę wszędzie. Nawet do TVN-u ;-)

wtorek, 22 listopada 2011

Modlitwa Św. Tomasza z Akwinu

Panie, Ty wiesz lepiej, aniżeli ja sam, że się starzeję i pewnego dnia będę stary. Zachowaj mnie od zgubnego nawyku mniemania, że muszę coś powiedzieć na każdy temat i przy każdej okazji.

Odbierz mi chęć prostowania każdemu jego ścieżek. Uczyń mnie poważnym, lecz nie ponurym; czynnym lecz nie narzucającym się. Szkoda mi nie spożytkować wielkich zasobów mądrości, jakie posiadam, ale Ty Panie wiesz, że chciałbym zachować do końca paru przyjaciół.

Wyzwól mój umysł od nie kończącego się brnięcia w szczegóły i daj mi skrzydeł, bym w lot przechodził do rzeczy. Zamknij mi usta w przedmiocie mych niedomagań i cierpień w miarę jak ich przybywa a chęć wyliczania ich staje się z upływem lat coraz słodsza.

Nie proszę o łaskę rozkoszowania się opowieściami o cudzych cierpieniach, ale daj mi cierpliwość wysłuchania ich. Nie śmiem Cię prosić o lepszą pamięć, ale proszę Cię o większa pokorę i mniej niezachwianą pewność, gdy moje wspomnienia wydają się sprzeczne z cudzymi.

Użycz mi chwalebnego poczucia, że czasami mogę się mylić. Zachowaj mnie miłym dla ludzi, choć z niektórymi z nich doprawdy trudno wytrzymać. Nie chcę być świętym, ale zgryźliwi starcy; to jeden ze szczytów osiągnięć szatana. Daj mi zdolność dostrzegania dobrych rzeczy w nieoczekiwanych miejscach i niespodziewanych zalet w ludziach; daj mi Panie łaskę mówienia im o tym.

wtorek, 15 listopada 2011

Groszku mój!

Pamiętasz kiedy pierwszy raz Cię tak nazwałem? Mówiłaś mi wczoraj, że obiecywałem Ci podrzucanie do samego sufitu. Pięć razy! Ciężka jesteś, coraz bardziej ciężka, ale słodki to ciężar i dlatego podrzucać Cię będę każdego dnia po pięć razy! Ewentualnie przez najbliższy tydzień. :-) Nie wiedziałem jakie życzenia Ci złożyć. Bo gdy się składa życzenia pięciolatce, to trzeba mówić bardzo mądrze. Dorosłym na urodziny zazwyczaj głupot się życzy. Ot po prostu: zdrowia, pieniędzy, szczęścia. Gdy jednak solenizantem jest pięciolatka, to wtedy życzenia muszą być bardzo mądre. Takie mądre jak mądra jest sowa od Kubusia Puchatka! No i gdy już straciłem nadzieję na te mądre życzenia, to nagle pojawił się ten wiersz. To z koncertu Elżbiety Adamiak i Andrzeja Poniedzielskiego. Twój tata bardzo lubi piosenki Pani Elżbiety i wiersze Pana Andrzeja. Teraz więc ten wiersz choć zobacz. Niebawem przeczytaj. Kiedyś zrozum. A na końcu napisz... swoim dzieciom.


pokolenie zza firanki


na tę naszą żółtą łódź podwodną
na tę waszą jedną taką, co to kiedyś wiła wianki
patrzy teraz uśmiechnięte
potencjalnie wniebowzięte
patrzy na nas pokolenie zza firanki
jest ćwierć biedy, gdy im przyjdzie wytłumaczyć
gdzie jest lewa ręka, prawa noga
jest pół biedy, kiedy chodzi tylko o to
że najlepiej jest w ogóle nie chorować
ale kiedyś doświadczymy biedy całej
gdy nam przyjdzie wytłumaczyć
gdzie czarne jest, a gdzie jest białe
kim ty będziesz - polepszysz, czy pogorszysz sobą ten świat
kimś zostaniesz, czy za kimś w tyle sto lat
co ci będzie w duszy grało
czarną kawę, czy kakao
pijał będziesz na śniadanie
dom miał będziesz, czy mieszkanie
czy przeważy wszystko to
co ci w genach przekazałem
czy to drugiej będziesz kapitanem
na te nasze sny zaklęte w mak czerwony
i na wasze już mosiężne często klamki
patrzy jeszcze uśmiechnięte
jeszcze nawet wniebowzięte
patrzy na nas pokolenie zza firanki



                                           Andrzej Poniedzielski

niedziela, 13 listopada 2011

Im gorzej tym lepiej

Deptam po nie wiadomo czym. Na dnie niewiele widać, ale powiedzieli mi już kiedyś: gdy się załamiesz, to się nie martw. Masz jeszcze bilet miesięczny do 5. grudnia. To se pojeździsz przynajmniej trochę. Pracuję. Na umowę - zlecenie. Umówiłem się z nimi. Oni mi zlecili. Teraz robię. Zarabiam 4 Kwacha miesięcznie. To będzie na stare jakieś... tysiąc pięćset sto milionów tysięcy miliardów.

sobota, 12 listopada 2011

Nie całuj mojej mamy!

Naszło mnie na amory poranne, pośniadaniowe. Z zaskoczenia zabrałem się więc za całowanie nagłe. Udał mi się ten atak miłosny, ale napotkałem na śmiech, opór no i nawoływanie do przyzwoitości... Na to Groszek wyskakuje ze swojego pokoju i krzyczy:

- Nie całuj mojej mamy!!!
- Dlaczego? Przecież to jest moja żona. Czemu mam jej nie całować?
- Nie wolno całować mojej mamy!!! Jak się całuje to wtedy można dostać zajada!!!
- Zajada?
- Tak!!! Takiego pomarańczowego! I wtedy nawet można jechać do szpitala!
- A skąd Ty takie rzeczy wiesz?
- Pani w przedszkolu nam mówiła!
Patrzymy ze zdumieniem na siebie i na krawędzi wzbierającego, powstrzymanego śmiechu. Zawsze wydawało mi się, że pierwszą kwestię dotyczącą relacji damsko-męskich przyjdzie mi wytłumaczyć w kontekście problemu "Skąd się biorą dzieci"... A tu nieoczekiwanie pojawiła się sprawa ewidentnie dermatologiczna!
- Myszko, całowanie to nic złego. Gdy się ma żonę, to można ją całować, poza tym Kochanie, od całusków nie pojawiają się zajady... - wytłumaczyłem z troską. Po chwili zadumania usłyszałem:
- Dobrze! Możesz całować moją mamę raz w tygodniu!

sobota, 22 października 2011

Chapeau bas! (dla Magdy Roman)

W słomianym świecie na kurzych łapach zabłysła na nowo kobieta. Nie byle jaka. Joanna, ale nie d'Arc. Tylko Krupa. Krupa, zupa, ... Jest jeszcze drugie słowo do rymu. Cap Modal powrócił. I obwieścił pewnej młodej, zawstydzonej dziewczynie, która nie chciała się rozebrać publicznie: "Dziewczyna! Ty masz piękne ciało! To jest wielki dar od Boga! Powinnaś być z tego dumna!". Piękna, młoda dziewczyna posmutniała i powiedziała: "Nie rozbiorę się publicznie". Rzyri oniemiało, bo nikt nie spodziewał się, że znajdzie się odważna panna, która odwagę pojmuje inaczej niż każdy z osobna Członek Rzyri. Zbladło więc Członkowe Ciało tym bardziej, że kiedyś na pytanie "Co jesteś w stanie zrobić, żeby zostać modelką?" usłyszało od innego młodego dziewczęcia: "Wszystko!". A tu nagle wyskakuje ślicznotka, która jednak wszystkiego nie zrobi. No i masz babo placek!

Reguły programu promującego "szeroko rozumiane piękno" są jakie są. Dziewczyna wróciła więc do domu. Nie wiem co na powitanie powiedzieli jej rodzice. Nie wiem jak zareagowali jej przyjaciele. Nie wiem, co tak naprawdę było powodem jej decyzji. Ale wiem, że ta piękna, młoda dziewczyna jest najpiękniejsza ze wszystkich! I to ona tak naprawdę wygrała. Nie program. Coś więcej. Na różnych forach internetowych dużo jest komentarzy dotyczących tego zdarzenia. Spora część z nich utrzymana jest w takim klimacie: "Gratulacje dla tej, która nie dała się rozebrać. Dziewczyno, jesteś wielka! Masz swoją godność, honor i wielką wartość. Brawo!"

Droga Magdo! Chapeau bas! :-)

środa, 5 października 2011

Kasztan filozof i Kasztan gryzipiórek

Uczepiły się cholery jedne i nie chcą spaść! Poczekaj. Dawaj badyla. Zaraz podstępem je zdobędziemy! Ciężżżżżko wracać do domu z takim tobołem! Tona kasztanów. To na parapet a to na półkę. Kasztanowo będzie w pokoju Groszka aż do zimy!

wtorek, 27 września 2011

Znów mnie ta franca dusi!

San (Foto: Mirek Druchowicz)
Tęsknota. Przeorałem połoniny. I caryńskie i wetlińskie. Przeszedłem wzdłuż. Na trawie siedzę i smaruję kromki masłem. Wiatr mi dmucha w czoło. Masło jest maślane. Chleb pachnie. Dżem truskawkowy. Najbardziej mistyczne jedzenie. Pieczony ziemniak. Sypałem sól jak błogosławieństwo. Obficie. Mleko z butelki. Spodnie zacerowane. Ponoć jeśli się ma tak wielkie góry, to można nawet wiarę przenosić. Z miasta na zadupie. Wtedy tak było. A dzisiaj świat musi być ulizany. Sterylne relacje interpersonalne. Dyplomacja sracja. "Wpadnijcie kiedyś do nas! Tylko wcześniej zadzwońcie na komórkę! Żebyśmy byli w domu."

Bieszczady (Foto: Mirek Druchowicz)
Aż wierzyć się nie chce, że wiara przetrwała tyle niewierności. I ten dym z ogniska. Tylko nieliczni wiedzą, że można go pokochać. A wtedy płacze się po nim jak po cebuli. Tak wspaniale się szlocha cebulowo! Co byś zrobił, gdybyś wygrał 50 milionów? Nie mam wielkich marzeń. Tęsknię za górami. Zabrałbym Ciebie i Groszka w Bieszczady. Może tamten spokój nas uleczy? Może tam miłość jest nadal dzika? Może tam zmajstrujemy nowego dzieciaka?

***

Wykorzystałem fotki Bieszczad za życzliwością i zgodą Mirka Druchowicza.

wtorek, 20 września 2011

Moje Bieszczady

Jesiennie się zrobiło. Smętnie? Nawet nie wiedziałem, że to mój setny wpis na blogu. Chciałem z tym pisaniem tylko tak zażartować. Grzesiek - blogger. Wyobrażałem sobie pobłażliwy uśmiech moich znajomych. Zostało jednak. Choć wciąż nie wiem jak naprawdę ma wyglądać. Te najbardziej skrywane myśli i uczucia chowam nadal w sobie. I tylko czasem przed Tobą i przed naszym Groszkiem je wypowiadam. Nie chcę pisać czarno. Bo to byłby wtedy płaczący bardzo blog. Tyle wokół mnie się ostatnio wydarzyło. Świat jest dobry? Świat jest zły? Chyba zupełnie nieracjonalnie ładu dodają te marzenia, które jeszcze się nie wystraszyły. Kocham je właśnie za to, że są mi wierne, niezmienne, pokorne.


środa, 14 września 2011

Kołek rozporowy

Pięknieje nam po remoncie. Ślimaczy się trochę to, ale powoli wyłania się ład i piękno. Zmarnowałem wiele czasu i znienawidziłem wiercenie w betonie. W maśle mogę dziury robić do woli! Beton działa na mnie jak płachta na byka! A do tego kołki rozporowe i filozoficzna kwestia: jeśli kołki to "ósemki" a wiertło to "dziewiątka" to czy otwór będzie dobry czy za duży? Pytam tylko tak z ciekawości. Bo gdy brałem"ósemkę" to musiałem walić młotkiem, żeby kołek wszedł w ścianę. Poza tym korek właściwie nie wchodził tylko giął się na prawo albo na lewo! Wpierniczyłem się i żeby powiększyć tą dziwną dziurę wyciągnąłem drugie wiertło - "dziewiątkę". Zaparłem się, zebrałem w sobie energię i zacząłem rozwiercać, ale mi nagle coś chrząstnęło w ścianie i wiertarka wleciała prawie do środka. Czarna dziura! Taaak. Słyszałem o tym. Ponoć pochłania każdą materię. To by się zgadzało. Ucieszyłem się jednak bo otwór wyraźnie powiększył swoją średnicę. Przynajmniej wizualnie. Przyłożyłem więc koreczek. Wziąłem młotek. Puknąłem. Koreczek wślizgnął się nieznacznie. Puknąłem mocniej jeszcze raz. Koreczek wleciał do środka.

Zastanawiam się nad kołkami osinowymi. Może ich wbijanie wyszłoby lepiej. Tylko jeszcze jakaś strzyga by się przydała! ;-)

niedziela, 14 sierpnia 2011

Groszek


Cześć Groszku! Tęsknię za Tobą bardzo. Nie ma Cię z nami już tydzień. Przygotowujemy Twój pokój do remontu. Gdy wrócisz to z pewnością ucieszysz się bardzo. Zobaczysz nowe kolory i ładne mebelki. Na nowej podłodze będzie kudłaty, czerwony dywanik. Wczoraj słyszałem jak rozmawiałaś z mamusią przez telefon. Miałaś taki fajny i radosny głos! A ja nie chciałem podejść do telefonu. Bałem się, że usłyszysz smutek w tym co chcę Ci powiedzieć. Lepiej abyś była radosna, bo przecież są wakacje a w wakacje buzia musi się cały czas uśmiechać! Babcia przysłała nam Twoje zdjęcie. Ślicznie wyglądasz w tym wianuszku na głowie. Udała się Wam wycieczka do Bolka i Lolka? Bądź grzeczna, nie zapominaj wieczorem o Aniołku - proś Go o braciszka dla siebie i pracę dla taty. A na paluszkach odliczaj dni do spotkania z mamusią. Kocham Cię Groszku i przytulam mocno!

czwartek, 21 lipca 2011

Wakacje u babci Zosi

Od dwóch tygodni wałkujemy temat wyjazdu do babci. Jest już nawet przygotowany prezent-niespodzianka dla... Pysi. No i wczoraj cały wieczór zszedł na układanie listy najważniejszych rzeczy do zabrania... To, co umknęło mojej uwadze Niunia dorysowała! Jest więc: świnka-skarbonka, "złote" pieniążki, domek dla lalek, torebka dla Niuni i dla taty (!), telefon, karma dla psa, szczotka do włosów, i jeszcze kilka rzeczy trudnych do zidentyfikowania... Gdy Niunia wróci z przedszkola, dopytam ją o to.

poniedziałek, 18 lipca 2011


- Co to jest Myszko?
- To są słonie!
- Ale co one tu mają? To takie niebieskie, co wychodzi im z trąby?
- Polewają się wodą.
- A to? Co to jest? Takie fioletowe.
- To włosy.
- Słonie mają włosy?
- Tak tatusiu! Takie do samej ziemi!

Czerwony tulipan

Kochanie to ja. Szeptam Ci do ucha pytania smutne. Tak cicho, aby nie zmącić snu. Czy życie jest ciężkie tylko przez pierwsze 38 lat? Czy przez następne lata też tak jest? Kochana! A jeszcze o coś chciałem Cię zapytać. Czy to Ty pisałaś do mnie, o mnie? Czyje dłonie przelały na papier te myśli niespokojne? Skoro obejmowałaś mnie abym Ci nie uleciał? To naprawdę Ty po cichu i skrycie pisałaś w nocy? Nie bój się. Możesz pisać i myśleć o tym. Możesz być i śnić. Bylebyś tylko w tych snach szła do mnie; bylebyś budziła się odważnie i nie pamiętała tych moich szeptów, oddechów ciężkich, westchnień, czarów i mar.

Kobieta i Mężczyzna

Jesteś przy mnie i czekasz na każde skinienie
Jesteś ze mną i czekasz na każde spojrzenie
Nie pozwalam ci odejść, zostać nie każę
Zatraciłeś się we mnie, zatraciłeś na zawsze

A ty czekasz i twe myśli do mnie biegną
A ty kochasz, kochasz tylko mnie jedną
Ja przyciągam, odpycham, spać po nocach nie daję
Nie wiesz – wierna, niewierna
Nie wiesz – twoja, niczyja

Zauroczyłam, oplotłam siecią włosów złocistych
Prowadziłam za sobą drogą krętą, śliską
Nie pozwalam zapomnieć, pamiętać nie każę
Zatraciłeś się we mnie, zatraciłeś na zawsze

A ty czekasz i twe myśli do mnie biegną
A ty kochasz, kochasz tylko mnie jedną
Ja przyciągam, odpycham, spać po nocach nie daję
Nie wiesz – wierna, niewierna
Nie wiesz – twoja, niczyja


Tekst: Danuta Sokołowska, Muzyka: Zbigniew Łapiński, Wykonanie: Czerwony Tulipan

środa, 13 lipca 2011

Chrząszczyrzewoszyce, powiat Łękołody

sam nie wiem, skąd we mnie jeszcze miejsce na żarty, na patrzenie z przymrużeniem oka. Na to wszystko. Bezrobocie. Zarejestrowałem się w urzędzie pracy no i niedawno przyszło mi. Wpłynęło na konto całe 177 zł. Pierwszy zasiłek-posiłek. Tylko część, no bo trochę opóźniłem swoją rejestrację, a potem formalnie okres zasiłkowy naliczany jest po upływie iluś-tam dni, a potem wypłata dokonywana jest po upływie jakiegoś-tam terminu, coś tam, coś tam... Szczerze powiedziawszy nie interesuje mnie ten mechanizm. No i jeszcze rozmowa z panią. Pośrednictwo z morskiej pianki! Stawić się mam na początku sierpnia. Mam nadzieję, że nie będę musiał.

"naprawiłem" magnetowid. Odkąd dostałem od mojej siostry DVD, leżał w pudle, schowany w szafie. Wyciągnąłem go więc, coś tam w środku tłukło się. Trzepnąłem, przechyliłem, otworzyłem klapkę i... wyleciała zielona kredka Niuni! I magnetowid już chodzi. Tzn. działa.

poza tym szukam pracy. Szukam i mam wrażenie, że świat jest jednym, wielkim... doradcą finansowym. Oprócz tej profesji jest także "account manager" np. ze znajomością flamandzkiego. Jeszcze kilka rozmów kwalifikacyjnych, kilka etapów rekrutacji i zdobędę status profesjonalnego poszukiwacza.

wtorek, 28 czerwca 2011

Maleńki, nie wolno się żegnać w ten sposób

foto: www.poszepszynscy.info

Czy może na tej ziemi pozostać trochę więcej dobra na trochę dłużej? Gdybym chociaż miał pewność, że z czyjejś śmierci ktoś inny się urodzi. Spałbym spokojniej. Ale nie mam. Coraz pewniej takiej niepewności przybywa, że gdy jedni odchodzą to na ich miejsce nikogo nie ma. Z Maciejem Zembatym związałem kawałek mojej duszy. Przez wiele lat "Rodzina Poszepszyńskich" a później też piosenki Leonarda Cohena. Może dlatego, że to kawałek duszy, tak bardzo zasmuca wiadomość o Jego odejściu. Może też w tym morzu łez trochę pociesza ostatni wpis na Jego blogu. Obiecał, że powstanie z martwych... Hey, that's no way to say goodbye!

wtorek, 21 czerwca 2011

Samoloty i duszki

Byliśmy na lotnisku w Balicach. Już dawno obiecałem to Niuni. Nad naszym osiedlem maszyny obniżają znacznie swój lot, przygotowując się do lądowania. Pojechaliśmy więc do Balic. Akurat trafiliśmy na jeden odlot i przylot. Wcześniej obeszliśmy wszystkie ruchome schody w terminalu międzynarodowym, wszystkie  windy (również w te na parkingu wielopoziomowym), obczailiśmy wszystkie drzwi na fotokomórkę - przeszliśmy przez nie w obydwie strony po kilkanaście razy, zebraliśmy stertę ulotek i kolorowych folderów, usiedliśmy prawie na każdej ławeczce. Ciężka to praca - spacer po lotnisku;-) Pracownicy monitoringu mieli chyba niezły ubaw! Wracaliśmy autobusem miejskim, bo cena przejazdu była w porównaniu do szynobusu bezkonkurencyjna (3,20 za bilet dla dorosłej osoby, dzieciaki 0 zł!) Potelepaliśmy się wprawdzie trochę za te 3,20 ale wesoło było no i zjedliśmy wszystko, co mieliśmy ze sobą w plecaku.


Wieczorem, gdy już po kolacji, kąpieli i po przeczytanych bajkach Niunia kładzie się do łóżeczka - pojawia się w pokoju DUSZEK! Jest bardzo cichutki, można go przytulać, zmienia kolory i delikatnie rozświetla pokojowe, nocne strrrrraszysko-mrrrrroczysko. Ponoć urodził się w Ikei ;-) Ale Niunia o tym nie wie. Ważne, że DUSZEK jest przy niej co wieczór i dba o to, aby w pokoju przed snem wszystko było spokojne. I u-ducho-wione. A za oknem samoloty zniżają swój lot. Czerwone światełka mrugają spokojnie, coraz wolniej, coraz senniej lecą, lecą, odlatują...

piątek, 17 czerwca 2011

Gniewosz Piwo Ciemne

Przypomniałem sobie na ostatnich zakupach o Gontyńcu i wrzuciłem do koszyka kolejną buteleczkę - tym razem ciemne piwko Gniewosz. Znalazłem je w naszym osiedlowym Kauflandzie, nawet zdziwiłem się troszkę, bo 1,99 zł za 0,33 litrowego bączka. Promocja! (Ach jak ja uwielbiam to słowo! ;-) To rodzaj trunku do smakowania więc jeśli kto lubi pić wiadrami - stanowczo odradzam.

Nawet chyba nie dałoby się wiadrami. W moim odczuciu radykalnie przesłodowane! Wypadek przy pracy? A może przyczepa z cukrem wywaliła się podczas warzenia? Mimo to przy dobrym schłodzeniu wyczuwalna cierpka nuta. Byłoby idealne, gdyby tych nut było więcej! Pianka szybko mi oklapła, ale może zabrakło odpowiedniego zamachu przy nalewaniu. Fajny brunatno-palony kolor. Jakby mnie kto bił, to wtedy powiem: można jedno z-degustować ;-)

środa, 1 czerwca 2011

Babka piaskowa

Jest taka piaskowa babka. Bardzo fajna, choć nie do końca. Taka babeczka, co przynosi do naszego domu ciągle piasek. Czy jakieś zamiłowania do materiałów budowlanych w niej się rodzą? Sam już nie wiem i wściekam się, zżymam bardzo bo wszędzie ten piasek jest. Najwięcej go przybywa wtedy gdy ta babka z przedszkola wraca! Wchodzi do domu, zdejmuje buciki a z nich (jak z ciężarówki) wysypują się dwie fury piasku. Gdy już z tych dwóch babkowych bucików usypane są dwa piaskowe kopczyki, to wtedy babeczka nachyla się trochę i... wytrzepuje swoje włosy, włosięta, włosiury, włosiurzyska okropne, bo pomiędzy nimi potrafi się nieprawdopodobna ilość piasku schować! Jak to możliwe? Gdzie to? Gdzie chowają się te piaskowe włóczykije? Te diabły z piasku usypane!? To tak specjalnie! Bo gdy chcę któregoś złapać, to ledwo go łapą chapsnę a już rozlatuje się i tysiącami ziarenek zapycha wszystkie szczeliny wokół. Gdy piaskowa babka (babeczka kochana!) już wytarmosi wszystkie swoje włosy i uwolni z nich ostatnie ziarenka, wtedy przychodzi czas na zdejmowanie spodni. Raz tylko (zupełnie nieświadomie) zdjąłem je i jednym ruchem, za nogawki trzymając strzepnąłem. Przez jakiś czas mieliśmy piaskowy przedpokój! Takie trzeszczące pod nogami miejsce, gdzie właściwie można by poczuć się  jak na plaży. Jeszcze kilka powrotów z przedszkola i będziemy mieli w domu... Półwysep Helski!

Fajna ta Piaskowa Babka! Kochana Babeczka nasza! :-)

wtorek, 31 maja 2011

Gniewosz Koźlak

Z ciekawości kupiłem kilka dni temu butelkę Koźlaka "Gniewosz". Piwo robione jest w niewielkim browarze Gontyniec (Kamionka, Pojezierze Wielkopolskie). Ponieważ pierwszym i jak na razie jedynym najlepszym Koźlakiem jest w moim odczuciu piwo warzone w browarze Amber, to postanowiłem doprowadzić do małej - bo raptem 330 ml! - konfrontacji. Schłodziłem je dobrze w lodówce i wieczorem mogłem delektować się smakiem. To piwo, które oprócz słodowej nuty, ma również ładną, miodowo-brunatną barwę. Powinno być właściwie spożywane w formie degustacji. Jedynym mankamentem jest jego zbyt wyrazisty, "palony, karmelowy" słód. Moim zdaniem jest odrobinę przesłodzone, a raczej przesłodowane. Do pozytywów zaliczam fajną butelkę z poprzedniej epoki ("bączek", 330 l) i ciekawą, oryginalną etykietę stylizowaną na czasy realnego socjalizmu.

Pomijając minusy: przy odpowiednim schłodzeniu i w ramach degustacji pije się całkiem sympatycznie!

Ciekawostka: Gontyniec (niewielkie wzniesienie, 192 m n. p. m.) - ta nazwa najprawdopodobniej pochodzi z czasów wczesnosłowiańskich, przedchrześcijańskich, w których "gontyna" to był rodzaj budowli sakralnej a gniewosz to... wąż :) Nie jest jadowity więc z tym Koźlakiem można bez obaw. ;)

wtorek, 24 maja 2011

"Już jutru w Guzuciu Wuburczuj"

Bolą mnie kopyta. Trochę nachodziłem się dzisiaj. Złożyłem aplikację w szkole trenerów. Drugi termin jest do końca maja, wcześniej jeszcze do innej szkoły poszedłem za namową i zachętą Oli. W czerwcu powinny być rozmowy kwalifikacyjne. Gdyby nie udało się, to mam jeszcze dwa miejsca i dodatkowe terminy w sierpniu i wrześniu. Trochę odpoczywam. Zaległy urlop chyba był potrzebny. Intensywnie wzmogę więc intensywność poszukiwań pracy tudzież roboty. Ale odpocznę jeszcze, bo mi ten odpoczynek przez ostatnie miesiące był utęskniony bardzo! Odpoczynek błogi. Spoczynek, nie baczność, lekkie zwiędnięcie. Zebranie sił, zgarnięcie się, skumulowanie energii. A potem jak ruszymy razem, to nikt nas nie ruszy, nikt nie da nam rady. Kupą mości Panowie! Kupą Wojewódzkim!

Poza tym wszystkim walczę z pokusą komentowania wszystkiego i na każdym kroku. A chciałoby się bardzo. Patrzę na to co wokół i mdłość mnie ogarnia. "Ach jaka piękna jest Ojczyzna nasza z lotu ptaka! Aż chce się płakać, normalnie chce się płakać!" We śnie usłyszałem: "Prezydent Bronisław Cymbał Komorowski boi się krytyki". We śnie to było a później jakieś głosy kazały mi to na blogu napisać. A może i do mnie zapukają i "kiedy runą żelaznym wojskiem i pod drzwiami staną, i nocą kolbami w drzwi załomocą - wtedy ja ze snu podnosząc skroń, stanę u drzwi i krzyknę: "Komputera broń!" To jednak sen a jeśli nie sen? Jeśli nie jawa? Jeśli realna sprawa...? Te same głosy znów coś mamroczą, znów je słyszę, ich ziew, ich zza światów śpiew: "Gościu znużony, gościu znudzony, jeśli zabłądzisz kiedyś w te strony, zajrzyj tu do nas koniecznie". Taka piosenka. Dla ABW.

Patrzę na to wszystko i szczękościsk mnie bierze. Jak u Kory. Ponoć przy takim ułożeniu żuchwy najłatwiej wymawia się: "Już jutru w Guzuciu Wuburczuj"...

wtorek, 17 maja 2011

Bawimy się często w zadawanie sobie zagadek. Niedawno córcia tak mnie przyszpiliła:

- Tata! Co to jest? Lata po pokoju i śmierdzi?
- ???
- No! Tata! Co to jest?
- Nie wiem kochanie.
- Bączek!
- ... ???

Tego samego dnia, podczas wieczornych wygłupów na łóżku:

- Tata! Daj mi jajko niespodziankę!
- Myszko, już jesteś po kolacji, wyczyściłaś ząbki, jajko niespodziankę zjesz jutro...
- Bo Ci nabąkam na rękę!!!
- Co zrobisz?
- Nabąkam Ci! I tak będziesz musiał pojechać do pracy! I będziesz śmierdział!
- Ale Myszko... Będzie mi przykro wtedy... Poza tym gdy się wychodzi z domu to już nie śmierdzi, bo wiaterek rozdmuchuje wszystko.
- Śmierdzi!!! Bo bączki mogą latać wszędzie!!!

Automatyczny wpis blogowy

UWAGA! Proszę zamieścić jakiś wpis lub zapis na blogu! Jeśli nowy wpis / zapis nie będzie dokonany najpóźniej do 24 godzin, blog zostanie zablogowany!

czwartek, 28 kwietnia 2011

Mjuzyczne blogum miraculum

Święta przeszły szybko i sennie. Czechowice Dziewice. Wypiliśmy cysternę wody (zdrobniale). Cysterna miała pojemność 0,5 litra. Znów śmiałem się z zajączków. Choć ten śmiech przychodzi mi z roku na rok coraz trudniej. Ubytki w uzębieniu? Nie! To sedno jest jedno:

Staropolskim obyczajem,
dużo szynki życzę z jajem,
niech zające i barany
pospełniają Wasze plany.
Niech to będzie czas uroczy,
życzę wszystkim Wielkiej Nocy.

W Wielką Niedzielę ksiądz mówił o tragediach ludzkich i o cierpieniu. Tak jakoś dziwnie mi było i kwaśno. Bo to przecież święto. Największe. Najradośniejsze. Przy ambonie figura Pana Jezusa. Tak przechylona lekko w stronę ambony, jakby miała zaraz przewrócić się na księdza. Uśmiechnąłem się do siebie. A ksiądz ciągnął z namaszczeniem i przejęciem o wypadkach, katastrofach, że samoloty spadają i że śmierć... No i na końcu, że to wszystko ma sens w Zmartwychwstaniu. W sumie i racja.

A córcia śpiewała w pociągu (przez całą drogę!) "Prawą mi daj! Lewą mi daj! I już się na mnie nie gniewaj!" Ma dziewczyna wyczucie polityczne. Moja krew! Wiadomo: prawica i lewica dwa bratanki. Do różańca i do szklanki. Następne święta w grudniu.

Do grudnia jeszcze trochę. Wiosna wlazła. Zakochałem się! A mówiłem: nie wychodź za mnie dziewczyno! Bo każdego kwietnia czekają Cię miłosne zaloty! Oszczędź mi tych mąk! Rzuć się na mnie wreszcie! Poszarp i pogryź! Tylko tak z wyczuciem. Żeby łóżko się nie zepsuło jak poprzednim razem. Is this love? Jeszcze pytasz!? Kochanie! To ja śpiewam do Ciebie. Lavender. Nie poznajesz mnie? Zamknij oczy. Naprawdę tak kiedyś wyglądałem. Naprawdę tak kochałem. Do szaleństwa! Do granic możliwości, do utraty tchu.

Zresztą w podstawówce, na lekcjach muzyki śpiewaliśmy właśnie takie piosenki i nagrywaliśmy takie teledyski. A dzisiaj wiem, że Ty wiesz, że granic nie ma w tej miłości. Póki toniemy w swoich oceanach, póki wzniecamy niebezpieczne pożary, póki skaczemy w przepaść bez dna, w niebo bez chmur, w słońce bez skaz. Ten świat ma sens wtedy gdy jesteś, jestem, nas dwoje, nasTroje, nas czworo. Kocham Cię zatem, tęsknię do kochania, kocham to tęsknienie, to pływanie w Tobie, jak Ryba w wodzie.

wtorek, 19 kwietnia 2011

Truskawkowe oczekiwanie za 2 złote

Jestem uzależniony od truskawek i wszystkiego, co truskawkowe, dlatego uszy mi dzisiaj wydłużyły się nagle jak anteny i wyłapały coś takiego:

Konrad Piasecki: Co z truskawkami w tym roku?

Marek Sawicki: Będą. Wszystko wskazuje na to, że będą piękne, dorodne, smaczne.

Konrad Piasecki: Słyszę przewidywania po 20 złotych za kilogram.


Marek Sawicki: Nie, nie, to są kolejne powtarzane bzdury. Chcę wyraźnie podkreślić, że jeśli nie będzie żadnych kataklizmów pogodowych, to z pewnością truskawki będą w cenach średniorocznych, nie jak pan mówi 20, a dwa złote.

Zanotowałem Panie Ministrze. Będę pamiętał. Żeby nie było to tamto! :-)

piątek, 15 kwietnia 2011

Kochanie, masz ochotę na sobotnie dyndanie?

Wyszperałem, wysłuchałem niedawno Trubelmakers. Gdy szukam dokładniej to udaje mi się wydłubać takie właśnie klimatyczne kawałki. "Lemon" to jeden z nich. Słucham siedząc na obłoku. Where is my paradise? Machałem nogami aż buty mi spadły na ziemię. Wiosna niby idzie, ale nie chce dojść. Czemu? Bo nie ma dżemu! I want to be free. Pokołyszemy się jutro w łóżku? Plissss! Tak dawno tego nie robiliśmy! :-)

czwartek, 14 kwietnia 2011

Gwarantowana nagroda: ciąg dalszy korespondencji

Nieoczekiwanie przyszła odpowiedź na mój e-mail do Reader's Digest. Zamieszczam ją poniżej, a poniżej tej poniżej wklejam moją kolejną odpowiedź.

---

Szanowny Panie,

Uprzejmie informujemy, iż nigdy nie gwarantujemy naszym Klientom wygranych, a jedynie udział w losowaniu. Firma Reader’s Digest, proponując Klientom swoje wydawnictwa, oferuje im również udział w loterii. Zaczęliśmy organizować swoje loterie dla czytelników ponad 40 lat temu. Odbywają się one teraz w większości europejskich krajów. Nad każdą loterią nadzór sprawuje niezależna komisja oraz notariusz. Loterie Reader’s Digest są nie tylko nieskazitelne pod względem
prawnym, ale również sprawiedliwe i bezstronne. Uczestnictwo w loterii jest zawsze bezpłatne. Aby wziąć udział w losowaniu, nie musi Pan zamawiać wszystkich naszych wydawnictw. Jeżeli odpowie Pan na zgłoszenie jako NIE to, – pomimo, iż nie złoży Pan zamówienia – zgłoszenie Pana weźmie udział w losowaniu nagród . Takie zgłoszenie jest traktowane jako zgłoszenie loteryjne, bez względu na to, czy jest to
odpowiedź TAK czy NIE. Odpowiadając na kolejne oferty książek, wydawnictw muzycznych oraz wideo, zwiększa Pan swoją szansę wygranej.

Każdy, kto odpowie na naszą ofertę, weźmie udział w loterii z równą szansą na wygranie nagrody. Wystarczy wypełnić kwestionariusz, będący podstawą do udziału w losowaniu. Każda kolejna oferta nie wyklucza poprzedniej – zamówienie jednego produktu zapewnia udział w losowaniu.

Z poważaniem,
Pani X.X.
Biuro Obsługi Klienta
Moja odpowiedź na powyższą... odpowiedź. ;-)

---

Szanowna Pani,

Dziękuję za odpowiedź. To miło, że pofatygowała się Pani by odpisać na moją, zapewne dosyć nietypową korespondencję. Rozumiem i wiem, że loterie Reader's Digest są organizowane od lat i również wiem, że wspomniane loterie są "są nie tylko nieskazitelne pod względem prawnym, ale również sprawiedliwe i bezstronne". Ja również posiadam zdolność manipulowania kimś, a więc kierowania takimi ścieżkami, meandrami, zaroślami i krzaczkami aby ostatecznie wszedł tam, gdzie ja chcę, aby wszedł. W zgodzie z prawem. Temu człowiekowi, którego poprowadzę nie stanie się żadna krzywda, nie spadnie mu włos z głowy, niczego nie straci i w niczym nie doświadczy żadnego uszczerbku. Ale... Wejdzie tam, gdzie ja chcę, aby wszedł. W zgodzie z prawem. Jeśli zna się Pani na marketingu, to doskonale Pani o tym wie. Poza przepisami prawnymi istnieje też etyka, etyczne postępowanie.

Wspomniałem w swojej korespondencji o drukowanej, znacznie obszerniejszej wersji owej zachęty do uczestnictwa w Państwa loterii. Nie ja sam jeden, ale wielu moich przyjaciół i znajomych odniosło bardzo podobne wrażenie w tym względzie. Z otwieranej koperty wysypała się "kupa" kartek, karteczek, świstków, karteluszek, bilecików, naklejek, zdrapek, kopert, fiszek, kuponów, certyfikatów, etc. Gdy to wszystko opadło na stół, powstała mała sterta. Moje uczucia związane z lekturą tej "sterty" opisałem właśnie w mojej poprzedniej wiadomości. Celowo przerysowując i koloryzując pewne kwestie, bo tylko wtedy da się wyciągnąć istotę rzeczy, czyli sensu takiej oferty: zachęty człowieka (klienta?) do... no właśnie. Do czego?

I jeszcze pewna sytuacja.

Przez jakiś czas pracowałem w firmie, w której dział marketingu był potężnym fundamentem funkcjonowania tejże. Po wielu różnych akcjach i przedsięwzięciach, które miały za zadanie "zaktywizowanie lokalnego targetu" jeden z szefów wpadł na pomysł. Wydrukowaliśmy tysiące folderów i ulotek, w których (poza ofertą handlową) myślą przewodnią było mniej więcej tak brzmiące hasło: "U nas nie ma promocji. Sprzedajemy uczciwie". Uwierzy Pani, że taki "wariat" gdzieś istnieje? Ciężko to sobie wyobrazić, prawda!? Ciężko, bo to sytuacja wymyślona. Jeśli poprowadzę kiedyś swój własny biznes, to może zaprojektuję takie foldery dla moich klientów. Może stanę się prekursorem nowego nurtu albo odkrywcą nowej metody pozyskiwania aktywnych i wiernych kupujących. Rzeczywiście nowej metody? Wspominała Pani o loteriach organizowanych od 40. lat. Proszę sięgnąć do historii Waszej firmy. Ideały pozostają szczere na początku. Z biegiem lat zamieniają się w coś innego...

Z sympatią,
Grzesiek Strzałka

środa, 13 kwietnia 2011

ZBLIŻA SIĘ CZAS WYŁANIANIA ZWYCIĘZCÓW

Takie "cuś" dostałem na skrzynkę e-mail. Wcześniej podobna rzecz w wersji wydrukowanej i znacznie obszerniejszej przyszła pocztą do mojej żony. Spędziłem sporo czasu nad przeczytaniem a później jeszcze więcej nad zrozumieniem tej wersji drukowanej. Poniżej oferta wirtualna z mojej skrzynki elektronicznej, a jeszcze bardziej poniżej moja odpowiedź, którą przesłałem również poprzez e-mail :-)

--- --- ---

GWARANCJA WYPŁATY NAGRÓD 

ZBLIŻA SIĘ CZAS WYŁANIANIA ZWYCIĘZCÓW. JUŻ DZIŚ AKTYWUJ SWÓJ KOD DOSTĘPU! Otrzymujesz dziś oficjalny kod dostępu, który pozwoli Ci aktywować numery udziału zarezerwowane na Twoje nazwisko. Dzięki temu masz szansę odebrać ponad pół miliona złotych!. Kliknij w swój kod dostępu i aktywuj go! 

PS. Kiedy ludzie są zapraszani do udziału w losowaniu - tak jak teraz Ty - często myślą: "I tak nie wygram". Rzeczywiście - jeżeli nie aktywujesz przyznanych Ci numerów udziału - nigdy nic nie wygrasz! Nie dopuść do tego i kliknij teraz tu. 

Z poważaniem
Marta Kurowska
Sekretarz Komisji ds. Loterii
Witam serdecznie Pani "Marto Kurowska" ;-)

Serdecznie dziękuję "Pani" za przesłaną informację o mojej gwarantowanej nagrodzie, tzn. o mojej gwarantowanej wypłacie nagrody gwarantowanej, którą wygrałem u Państwa. Mam jednak kilka gwarantowanych wątpliwości i równie gwarantowanych uwag:

1/ Gwarancja wypłaty nagród? A spotkała się "Pani" z sytuacją, że jakaś nagroda nie została komuś wydana bądź wypłacona? Jeśli bywają takie przypadki, to mniej więcej 1 / 1 000 000 (jeden na jeden milion)

2/ "numery udziału na moje nazwisko? Niemożliwe. :-) Naprawdę zna "Pani" moje nazwisko? A jak mam na imię? :-)

3/ "masz szansę odebrać ponad pół miliona złotych". Mam szansę odebrać czy wygrać? A jeśli wygram to mam nadal szansę odebrać? Czy tylko szansa na odebranie jest a na wygranie nie ma? A może jest zarówno szansa na wygranie jak i na odebranie?

4/ "ponad pół miliona złotych"? Proszę o zaznaczenie odpowiednich "widełek", (będzie mi łatwiej podjąć decyzję o odbiorze nagrody):
a/ 500 000 - 500 023 zł
b/ 500 000 - 501 007 zł
c/ 599 000 - 599 321 zł

5/ "jeżeli nie aktywujesz przyznanych Ci numerów udziału - nigdy nic nie wygrasz!" Naprawdę nigdy nic nie wygram? Jeśli nie aktywuję przyznanych mi numerów? Nawet w LOTTO nic nie wygram? ;-)

Szanowna Pani gwarantowana "Marto Kurowska". Jeszcze troszeczkę cierpliwości. Już tuż tuż. Niebawem. Myślę, że nawet prędzej niż później. Znajdą się ludzie decyzyjni, którzy do słownika pojęć prawnych wpiszą termin: "oszukiwanie, wprowadzanie w błąd, naciąganie przez firmę Reader's Digest". Będę się wtedy cieszył. Choć z drugiej strony będzie mi smutno, bo cenię sobie Państwa Firmę a na mojej półce od lat stoi pięknie wydana przez Was Biblia i darzony przeze mnie wielkim sentymentem komplet płyt CD z polską muzyką lat 60-tych. Nasuwa mi się jedno słowo na określenie tego, co mi "Pani" napisała. To anagram od "Pani" nazwiska. Piastując stanowisko Sekretarza Komisji ds. Loterii jest "Pani z pewnością" osobą gwarantowaną i inteligentną, w lot chwytającą istotę rzeczy. Przez grzeczność więc tego słowa nie wymienię. Pewnie "Pani sama się domyśli".

Serdecznie pozdrawiam i niniejszym informuję, że moją gwarantowaną nagrodę przeznaczam na cel charytatywny. Ten gest daje mi ogromną satysfakcję, bo po raz pierwszy w życiu obdarowałem kogoś tak ogromną sumą. Proszę zatem o kontakt, podam "Pani" adres i numer konta instytucji, którą chcę obdarować swoją wygraną. Gwarantowaną. Tzn. Gwarantowanym wypłaceniem wygranej gwarantowanej.

Z szacunkiem i życzeniem wszystkiego co najlepsze!
Grzesiek Pesiek

wtorek, 12 kwietnia 2011

Rozmowy z córką

Przeczytałem świetną książkę dla mam. O córkach. Niby dla mam, ale też i dla tatusiów! Pełna ciepłego spojrzenia a często też humoru i zdrowego dystansu publikacja dla tych, którym wychowanie małej płci pięknej leży na sercu i na rozumie! Właśnie z tego drugiego powodu warto przeczytać. I z trzeciego powodu także, bo książka ma sporo dobrych i trafnych odniesień do biblijnych zasad! Zabrałem więc ją do tramwaju. Śmiesznie jest poczuć na sobie zainteresowane i zdziwione spojrzenia kobiet. Facet? Czyta książkę? I to jeszcze o rozmowach z córką? Uwielbiam to uczucie! Zatem fragmencik:

Czy kiedykolwiek któraś z was, dała się skusić ładnemu opakowaniu? Producenci, nastawieni na zysk, zdają sobie sprawę z tego, jak bardzo jest ono istotne. (...) Niezależnie od tego, czy jest to paczka gumy do żucia, tubka pasty do zębów czy paczka chipsów – w każdy produkt zainwestowano wiele cennego czasu i ogromne pieniądze. Przeanalizowano wszelkie aspekty danej rzeczy, poczynając od tzw. targetu, czyli grupy potencjalnych klientów, poprzez kolorystykę opakowania, a kończąc na umiejscowieniu towaru na sklepowych półkach. Rzecz jasna, przyświeca temu jeden cel: produkt musi się wyróżniać w gąszczu innych, a klient musi po niego sięgnąć, wrzucić do koszyka i zapłacić przy kasie.

Najgorsze jest jednak to, że dla wielkich korporacji wasza córka też jest produktem! Spece od marketingu harują dzień i noc, by mieć pewność, że będzie dokładnie wiedziała, w jaki sposób może się wyróżnić w tłumie. (...) Współczesny świat będzie jej cały czas wbijał do głowy, że musi się odchudzać, prowokacyjnie ubierać i demonstrować walory swojego ciała. Innymi słowy, ma cieszyć męskie oko, pokonując przy tym niezliczone zastępy rywalek. Problem w tym, że współczesny mężczyzna jest wybredny. Od zawsze wtłaczano mu do głowy obrazy idealnych kobiet. Dlatego nie toleruje płaskich piersi, grubych ud, cellulitu, przebarwień skóry, rozdwojonych końcówek włosów ani zmarszczek. Mężczyznę interesuje ideał kobiety wykreowany w komputerze za pomocą programu Photoshop...

Rozmowy z córką
Vicky Courtney
Wydawnictwo VOCATIO, 2011

piątek, 8 kwietnia 2011

dysgrafie, dysleksje, dyskusje

Jakiś czas temu mój znajomy sprowokował mnie do rozmowy na aktualne tematy polityczne. Lubię go i znam. A znam go od dawna jako fanatycznego wyznawcę rządzącej obecnie opcji. Wtedy, gdy nie rządzili, nie był aż tak fanatyczny. Mniejsza o to. Niezbyt ochoczo przystałem na taką konwersację, bo i czasu było niewiele a poza tym - z doświadczenia wiem, że takie rozmowy zdecydowanie lepiej prowadzić w klimacie luźnej biesiady piwnej niż na polu bitewnym w przyodzianym po zęby rynsztunku bojowym. Chyba, że ktoś chce poważnie podyskutować i ma jakąś "bazę", wiedzę zaczerpniętą z wielu różnych źródeł niźli tylko z migawek medialnych newsów. Wtedy można spędzić choćby pół nocy na filozoficzno-politycznych dywagacjach.

Skrajne postawy (np. fanatyzm polityczny mojego kolegi) zazwyczaj pozostają zupełnie bezkrytyczne wobec pewnych zjawisk. Starałem się więc uzmysłowić mu, że i najbardziej lubiana partia w Polsce ma pewne skazy, wady, popełnia błędy, coś mogłaby zrobić lepiej a czegoś po prostu nie zepsuć. Ciśnienie szło w górę. Jeśli jednak miejsce siły argumentu zajmuje... argument siły, to już robi się nieciekawie i przykro. Gdy więc po raz kolejny zostałem zwyzywany od "pisiorów" zacząłem tłumaczyć, że wcale nie uważam Jarosława Kaczyńskiego za idealnego męża stanu, choć rzeczywiście z wieloma poglądami obecnej opozycji umiarkowanie sympatyzuję. To jeszcze bardziej rozsierdziło mojego rozmówcę a ja postanowiłem precyzyjniej wytłumaczyć mu istotę moich poglądów. Nic to. Groch o ścianę. W końcu tłumaczyłem, że ktoś, kto ma prawicowe poglądy niekonieczne musi bałwochwalczo traktować PiS i że nie musi tępić we mnie "pisioryzmu" bo go nie mam i że ja raczej określam siebie jako konserwatywnego liberała a w postrzeganiu państwa i narodu jestem monarchistą. Zapadło milczenie...

I tak trwa ono między nami od tamtego czasu. Pewnie nie wie, co to monarchia.

wtorek, 29 marca 2011

Marcowe migdały

Fot. Muzeum Kinematografii w Łodzi
1989 albo 1990 rok. Pierwszy i jedyny raz na gigancie. Wtedy też poraz pierwszy zobaczyłem ten film. W jednym z krakowskich kin. Zdaje się, że "Ars Sztuka" na św. Jana. Spóźniłem się na seans. Pani w okienku sprzedała mi jednak bilet. To były czasy, w których kino było jeszcze względnie normalne. Tzn. nie było Polskiej Kroniki Filmowej ani nie było żadnych reklam. Los jakoś tak poplątał różne wątki, że ta fabuła dotykająca wydarzeń z 1968 roku, dotnęła także mnie. Ból pożegnań z ukochanym miejscem i ważnymi ludźmi był we mnie jeszcze bardzo żywy. Przeprowadziliśmy się do nowego miasta. Dopiero po latach, gdy zacząłem interesować się historią, zrozumiałem ten obraz w całości, zupełnie. Film w rzeczy samej jest bardzo osobisty. Radosław Piwowarski zawarł w nim kilka ważnych wątków biograficznych. Może dlatego do takich filmów powraca się wiele razy? Jakiś czas temu zgrałem ścieżkę dźwiękową z całego filmu. Gdy mam czas na dłuższy spacer, zakładam słuchawki i uruchamiam wyobraźnię...

Marcowe migdały (Reżyseria: Radosław Piwowarski)
Rok produkcji: 1989
Obsada: Małgorzata Piorun, Monika Bolibrzuch, Robert Kowalski, Robert Gonera, Maciej Orłowski, Olaf Lubaszenko, Piotr Siwkiewicz, Igor Przegrodzki, Zdzisław Sośnierz, Stanisław Brudny, Hanna Skarżanka, Jolanta Nowak, Zdzisław Kuźniar, Marek Wrona, Andrzej Mastalerz, Halina Wyrodek, Andrzej Mrozek

piątek, 25 marca 2011

Wule wu kusze awek mła?

Lubię Cię w tych majteczkach! Lubię spoglądać mimochodem, gdy prasujesz, szykujesz się, pachniesz. Czasami trudno Ci zrozumieć, że to piękno jest jedyne, cudne i wspaniałe. I nie zmienia się. Nawet gdy się zmienia. Wule wu kusze awek mła? Może dzisiaj nie pójdziemy do pracy? Poleżymy seksownie? Wiosna przyszła na balkon. Gołębie znów siadają. Robią fajny gruchający szum. Inne rzeczy też robią. Tylko dlaczego właśnie ja muszę zmywać na balkonie!? Chłop to twardziel! Wszystko przetrzyma.

piątek, 18 marca 2011

Przaśny poranek dzisiaj. Choć pochmurnie i deszczowo. Intensywnie więc egzystencja ma miejsce. 5:10, łazienka. Co to za pasta? Truskawkowa??? Aha. To nie ta! Kawa. Pachnąca kawa uduchowiona. Chyba przestanę jednak dolewać mleka! Od 6:00 Pann Wojciech Mann. Wczoraj rekrutacja a dzisiaj drugi jej etap. Pogimnastykuję się trochę. Pewnie do momentu gdy będzie rozmowa o konkretach. "Pan chciałby zarabiać... ile???"; "Proszę pana, u nas na Ziemi ludzie nie zarabiają tyle pieniędzy...", "Musi pan jeszcze poszukać. Może gdzieś na swojej planecie...?" Z uśmiechem lepiej się wychodzi. Trochę lepiej i nie lepiej, bo jeszcze czas do końca maja. Może łatwiej będzie w zębach z bzem?

środa, 16 marca 2011

Modżiburki dwa

Cieszę się, że nie jestem krytykiem literackim a pisanie recenzji nie zobowiązuje mnie do układania formalnych i poprawnych osądów. Jestem czytelnikiem a to daje cudny przywilej przyznawania się do zachwytów, wzruszeń, do nazywania uczuć po imieniu, opowiadania o chwilach, w których pojawiają się rumieńce na twarzy albo gdy serce zaczyna bić mocniej.

Czy można się zatracić w czytaniu? Widocznie można. Gdy otwierają się drzwi do świata Modżiburków, wtedy czas i przestrzeń nabierają innych kształtów. Niezręcznie bardzo jest wchodzić w ten obszar dwóch kochających się Stworzeń, być świadkiem ich namiętnej miłości i intymnych chwil. Ale jeśli już się wejdzie, to ogromnie trudno zrezygnować z tego przypatrywania się. Bo tam wszystko zatrzymuje. Życie zwyczajne Modżiburków, ich uśmiechy, troski, nawet zapach gołąbków z kaszą.

Boję się, że ten "modżiburkowy świat" może być dla wielu ludzi niezrozumiały. Nierealny. To tak jak naleśniki ze szpinakiem, przypiekane z żółtym serem. Nie każdy jest miłośnikiem takiego pożywienia. Owszem, z serem na słodko, z dżemem, najwyżej z czekoladą. Klasycznie, zwyczajnie. Ale żeby ze szpinakiem? Na dodatek z czosnkiem? Może te moje obawy są niepotrzebne? Pana czytelnicy z pewnością lubią te zapachy.

Panie Mirosławie! "Modżiburki dwa" przeczytałem z ogromnym zaciekawieniem. Trudno teraz uciec od uczuć, od obfitości różnorakich emocji i od wrażenia, że się czytało o swoich własnych tęsknotach; o pragnieniach, które w sercu i umyśle usadowione są od lat. Jeśli Modżiburkom się udało, to może innym ptakom także? Dziękuję za tą powieść! Dodatkowe egzemplarze trafią niebawem w ręce moich Przyjaciół! Teraz za czytanie zabiera się moja żona. :-)

Modżiburki dwa
Autor: Mirosław Sośnicki

poniedziałek, 14 marca 2011

Gumowe uszy

- Tatusiuuu! a Patryk powiedział do mnie "beksa lala"!
- Dlaczego tak powiedział Kochanie? Może płakałaś?
- Nie płakaaałam! Ale on jeszcze powiedział "Beksa lala pojechała do szpitala, a w szpitalu powiedzieli, takiej beksy nie widzieli..."
- Nie przejmuj się Słoneczko! Nie pojedziesz do szpitala i wcale nie jesteś beksą.
- Ale on jeszcze powiedział "dupa"!
- Oj! To bardzo nieładnie! To brzydkie słowo. Można powiedzieć "pupa" ale nie inaczej.
- A on mówił do mnie "dupa".
- Powiedz mu, że nie wolno tak mówić, bo to nieładnie jest bardzo.
- Tatusiuuu? Ale nie wolno mówić "Do dupy z tym"?
- Kochanie! Jeśli jeszcze raz Patryk tak Ci powie, to od razu idź do pani wychowawczyni i...
- Ale Ty tak mówiłeś tato!
- ... ??? Kiedy Myszko tak mówiłem?
- Jak Ci się komputer zepsuł...

sobota, 12 marca 2011

Master of Ceremony

Boleśnie bywało nieraz w podstawówce, gdy przyszło mi się uczyć historii. Potem średnia szkoła skutecznie wykorzeniła we mnie (ze mnie) ewentualne śladowe zamiłowanie do tego przedmiotu. Trudno się dziwić, szkoła wybitnie niehumanistyczna choć nauczycielka wspaniała i z pasją. Potem były studia, czyli czarna dziura i nieustanny spór o byt i nie-byt. Metafizyka, meta-chemia, meta Halleya, półmetek. Któregoś dnia pojawili się T-Raperzy znad Wisły. O! Takich nauczycieli nam brakuje! Myślałem - z zazdrością - o Grzegorzu Wasowskim i Sławomirze Szczęśniaku. Wyobrażałem sobie mojego belfra odzianego w czapę z lisim ogonem i rapującego najważniejsze historyczne daty.

T-Raperzy znad Wisły (Foto: Bartłomiej Banaszak)
Twórcami T-Raperów byli Grzegorz Wasowski i Sławomir Szczęśniak. Szybko stali się rozpoznawalnym, "medialnym logo" tego przewrotnego, oryginalnego jak na tamte czasy "projektu". Rozpoznawalnym tym bardziej, że przecież biorącym udział w "Komicznych Odcinkach Cyklicznych". "Za chwilę dalszy ciąg programu" i współpraca z Wojciechem Mannem oraz Krzysztofem Materną chyba jeszcze bardziej utwierdziła wielu wielbicieli, fanów w przekonaniu, że z T-Raperami można wskoczyć na głęboką wodę. Koniecznie w Wiśle!

Każdy właściwie przymiotnik, który mógłby zostać użyty na okoliczność opisania "zjawiska T-Raperów jest dla mnie tylko i wyłącznie pozytywny. No, może do jednej rzeczy można się doczepić i mieć ewentualny żal: że pan Grzegorz i pan Sławomir nie zdecydowali się na wyraźną kontynuację tandemu znad Wisły. Słuchając jednak wydanej w 2009 roku "Ekshumacji 2" można mieć nadzieję, że co kilkanaście lat oko i ucho fanów ucieszy kolejny zestaw wytrawnej, raperskiej woltyżerki.

Od lat lubię pływać właśnie w takich nurtach. Błogosławię dzień, w którym wynaleziono odtwarzacz MP3. Z radością wychodzę więc do pracy, wciskam słuchawki w uszy i przypominam sobie kawał historii wyśpiewanej przez panów: Grzegorza i Sławomira. Nawet nie kusi mnie na kolejny durny serwis informacyjny. Jeśli świat prawdziwie głupieje, to w pozornej głupocie można odnaleźć kawałki mądrości.

Drogie dziatki, chcemy streścić,
Co w powieści "Chłopi" zmieścił
Władek Reymont. To wyczyny
Gospodarza są Boryny. 

(T-Raperzy znad Wisły, Chłopi)


To "Chłopi". Czytałeś? Eeee... Chłopi? A to coś tam chyba o warzywnictwie, czy coś...

wtorek, 8 marca 2011

Czekając na piątek

Od dłuższego czasu moja egzystencja określona bywa niekiedy czekaniem na... piątki. Prawie za każdym razem są one z Wojciechem Mannem. Trójkę "odkryłem" jakieś 24 lata temu. W kuchni, na lodówce stało radio. Coś kręciłem, grzebałem przy nim śrubokrętem, potem kawałkiem drutu. Przypadkiem drut "wskoczył" w jedną z dziurek od wejścia do anteny i... pojawiły się nowe fale! Tak odkryłem UKF! Od tego czasu program trzeci stał się moim programem. Aż wstyd się przyznać do tego, że był taki czas, gdy ludzi dzieliłem na słuchaczy "trójki" i tych co słuchają innych rozgłośni.

Zastanawiałem się na czym polega fenomen tej rozgłośni a właściwie zjawisko "wiernego słuchacza", które istnieje chyba tyle samo co i sama "trójka". Co takiego magnetycznego jest np. w piątkowych audycjach pana Wojtka? Dlaczego każdy piątkowy ranek ma stokroć lepszą - niż pozostałe dni tygodnia - dodatkową motywację do wczesnego wyskakiwania z łóżka, robienia porannej toalety, parzenia kawy i "lepszego, innego patrzenia na świat"?

Pogmerałem trochę w internecie i znalazłem!

poniedziałek, 7 marca 2011

Klasztor w Alwerni

W nocy wybuchł pożar w Alwerni. Spłonęła duża część XVII-wiecznego klasztoru ojców Bernardynów. Czytałem na "interii" o tym pożarze. Zerknąłem też na komentarze pod wiadomością. Komentarze wirtualne ale głupota rzeczywista. Aż się prosi aby przywołać tu słowa Stanisława Lema: "Gdyby nie internet, nie wiedziałbym, że na świecie jest tylu idiotów". Niech Mistrz się nie gniewa, że odwołuję się do Jego refleksji w takim przykrym kontekście...

---

Może wreszcie wezmą się za normalną pracę. Ojciec budowlaniec, nowy zawód.
(2011-03-07 11:49) ~Hahaha

Klasztor byl ubezpieczony. Moze to braciszkowie cos pomajstrowali aby wyciagnac od ciemiezcy ubezpieczaciela troche grosiwa? Takie sprawiedliwe wyrownanie zaplaty.
(2011-03-07 11:48) ~HH

Siedlisko homosiów. Pewnie któremuś nie dogodzono i dostał szału
(2011-03-07 11:41) ~KG

będzie film o człowieku który sikał do chrzcielnicy !
(2011-03-07 11:34) ~krzyś 0

No teraz 3 mln dla przeora i po 250 tys. dla "slodkich" braciszkow + dozywotnia renta.
(2011-03-07 11:34) ~bp Petz

dobrze im tak, żyli na koszt państwa nic nie robili, za porządną i porzyteczną prace się nie zabrali to teraz mają (2011-03-07 10:55) ~drhf

HE HE HE! TO ICH CHYBA JEHOWA POKARAŁ ZA GRZESZKI :))
(2011-03-07 10:38) ~okrutny

To tylko początek jest proroctwo biblijne że religia fałszywa i jej kościoły spłoną a przyczynią się do tego narody ziemi. (2011-03-07 09:44) ~Artu

Dobrze że blachę miedzianą zostawili...u nas sporo stoi miedź na rynku...Pewnie to sprawka Szatana !! hahaha (2011-03-07 09:17) ~Bezrobotny absol...

Narabowali w Polsce tyle że mogą wybudować 50 klasztorów. Stać ich. 
(2011-03-07 07:23) ~Jamnik, nie bern...

no i w końcu bóg wysłuchał innych. popieram kolega nakradli tyle ze wybudują 10 nowych oczywiste z naszych ofiar (2011-03-07 09:11) ~anka

Czyżby Niebo miało dość tych wrednych i obłudnych typów ? Niedawno trzęsienie ziemi w Christchurch /kościół Chrystusa/ a teraz sfajczonko u braciszków. (2011-03-07 08:36) ~psyt

czwartek, 3 marca 2011

Bo ja proszę pana jestem kobieta pracująca. Żdanej pracy się nie boję!

Z ogromnym smutkiem przeczytałem wiadomość o śmierci Ireny Kwiatkowskiej. To chyba jedna z nielicznych aktorek, dla których sława stoi zazwyczaj w drugim szeregu. A co jest w pierwszym? Wspaniała, ciepła, pełna serdeczności i pokory osobowość. To się nazywa wielkie aktorstwo! Smutno. Ogromnie smutno. Pozostanie Pani na zawsze w filmach, w bajkach i słuchowiskach, których teraz tak namiętnie słucha moja 5-letnia córeczka. Dziękuję z serca pani Ireno!


czwartek, 24 lutego 2011

Graczyk i Wildstein w Klubie pod Jaszczurami

Byłem dzisiaj wieczorem w Klubie pod Jaszczurami, na spotkaniu promującym książkę Romana Graczyka "Cena przetrwania? SB wobec Tygodnika Powszechnego". Poza autorem, w tej prezentacji i dyskusji uczestniczył również Bronisław Wildstein a wszystko moderował Dobrosław Rodziewicz. Sala zapełniona, ok. 150 osób. Ciekawe spotkanie, i gorąca, bardzo gorąca atmosfera. 2 godziny, pytania od publiczności, spory zwolenników i przeciwników. Emocje, ogromne emocje wciąż budzą te sprawy. Jak o tym pisać? Jak mieć nadzieję, że "potwory przeszłości" nie pojawią się już więcej w naszych snach a wcześniej nie zdeformują pamięci na dobre? Nawet historycy Instytutu Pamięci Narodowej bywają maczani w medialnej gnojówce. Pewnie dlatego że "pamięć" i "naród" w różnych kręgach rozumie się różnie (vide: felieton Macieja Króla "Oskarżam Graczyka. Recenzja osobista") Przeczytam. Z pewnością przeczytam.

wtorek, 22 lutego 2011

Multiinstru-mentalnie czyli baba w kwiatkach :-)

Pierwszy raz usłyszałem Imogen Heap, gdy Ty jej słuchałaś... Śmiałem się wtedy. "A mówiłaś, że tylko Urszula Dudziak tak śpiewa!" Potem posłuchałem do snu i tak mi zostało. Popaprane śpiewanie. Byle jak farbami trzaskaliśmy o ściany. I wyszły takie ciapy, mazaje, plujki, spływy i strugi, coś jakby... kwiaty. Łąka kolorowa, kwiaty naszych słów zaczarowane w dźwięki. Nad ranem.

poniedziałek, 21 lutego 2011

Nowosielski


Zmarł dzisiaj w Krakowie Jerzy Nowosielski. Jeden z moich ulubionych malarzy i pisarzy ikon. Wspaniały i wielki artysta znany nie tylko w Polsce ale rozpoznawany i wielbiony również na świecie. Jedną z jego niezwykłych prac było ozdobienie wybudowanego w latach osiemdziesiątych Kościoła Świętego Ducha w Tychach. Nigdy tam nie byłem, ale już same fotografie tego miejsca oddają klimat i charakter twórczości tego artysty. Jego polichromie są również w kilku krakowskich kościołach. Poza inspiracją religijną w jego obrazach widoczna była fascynacja kobiecym ciałem. Malował akty w jakimś sensie naznaczone również "metafizycznym tchnieniem". Dla mnie są to jedne z najpiękniejszych aktów obecnych we współczesnym malarstwie.

 

Wierność jest sexy!

Kiedyś chodziłem na siatkówkę. W kilkunastu chłopa wynajmowaliśmy salę gimnastyczną, żeby pograć, pokopać, wyszaleć się, wypocić całotygodniowe stresy, zdenerwowania, złe emocje i frustracje. Trzaskaliśmy wtedy godzinę w "kosza" a potem w "siatkę" i jeszcze na dobicie w "nogę". W szatni rozwijały się nieraz dyskusje, jak to między chłopami: o babach. Odpowiadając kiedyś na dosyć mocne przekonanie mojego kolegi o tym jakoby każdy chłop miał dwie baby (właściwą i tą "na boku") wspomniałem o wierności, o tym, że kocham moją żonę, że jestem szczęśliwy i że być może dlatego nigdy nie myślałem o tym, o czym "każdy normalny chłop powinien czasami pomyśleć". Pamiętam tamte reakcje, uśmiechy politowania i pobłażliwą ciszę, która zaraz po wyjściu z szatni przerywana była "szewskimi komentarzami".

Wiele radości dają mi takie komentarze. Jakąś dziką, wewnętrzną satysfakcję. Nie wiem czy to dobra reakcja. Trochę staram się rozumieć ich widzenie świata, trochę mi ich żal, trochę chciałbym ich usprawiedliwiać, bo może nie każdy jest takim szczęściarzem jak ja. A może to to nie kwestia fartu?

niedziela, 20 lutego 2011

Można nie wierzyć w nic

Tyle czasu leżała ta książka na półce. Tyle lat a przeczytałem ją dopiero teraz. A niedawno usłyszałem, że została na nowo wydana! Nie czytałem wcześniej bo jakoś instynktownie wiedziałem, co tam zostało napisane. Wiedziałem? Chyba tak. Może dlatego, że zawsze z wielką niecierpliwością czekałem na wiersze-piosenki Adama Nowaka. To właśnie taki rodzaj sztuki, która absorbuje najgłębsze pokłady ludzkich uczuć, budzi niecierpliwość i pozostawia niepokój. Zawsze słuchałem uważnie. Choć był taki czas, gdy ucho miałem jak pustak...

Ta książka to opowieść artysty, który wzrusza swoją wrażliwością, poszukiwaniem, pytaniami, patrzeniem i rozumieniem tego świata. To taka chwila zamyślenia (bo czyta się ją dosłownie chwilę...) nad mizerią pozornie ważnych spraw i wagą rzeczy z pozoru błahych. Lubię słuchać ludzi, którzy starają się być blisko Nieba i jednocześnie nie uciekają od tego, co na ziemi. Ujmuje mnie ta wielka, święta odwaga. Tym świętsza im bardziej daleka od wstydu. Chciałem sprzedać kilka książek na allegro. Tej nikomu nie oddam.


sobota, 19 lutego 2011

piątek, 18 lutego 2011

meta-fizycznie czyli szczęśliwie!

byłem jeszcze w styczniu na jasełkach, w przedszkolu naszej córci. po przedstawieniu rodzice i dziadkowie raczyli się ciastem i pili kawę a dzieciarnia szalała na dywanie. po raz pierwszy na własne oczy zobaczyłem wtedy, że dla przedszkolaków prawa fizyki mają raczej małe znaczenie a wręcz zupełnie nie determinują ich funkcjonowania...

najwyraźniej można to zauważyć podczas przedszkolnej zabawy na tzw, "kupę" albo "na kupie"... polega ta zabawa (właściwie jest banalnie nieskomplikowana choć elementów niezrozumiałych jest w niej wiele) na tym, że dzieciaki w jednym momencie, na jakieś wykrzyczane hasło, np: "Atakujemy Marcina!!!!!!!!" rzucają się wzajemnie na siebie! dowolność, przypadkowość, konfiguracja zderzeń i układ poszczególnych poziomów rosnącej ciągle "kupy" jest właściwie... nie do wytłumaczenia

nie da się zapewne także wyjaśnić jakim cudem dzieciarnia podczas takiej "zabawy" swobodnie ignoruje i przekracza wszelkie prawa fizyki, z przyciąganiem ziemskim włącznie... no bo na przykład nagle z tej kotłowaniny wylatuje ponad "kupę" chłopiec i jest tak unoszony przez rękę jakiejś dziewczynki co najmniej minutę... to pewnie jest dla niego dosyć przyjemna część zabawy, bo okazuje się, że jest on atakowanym Marcinem! po pewnym czasie ręka wciąga chłopca ponownie do "kupy"... po tym wessaniu motłoch przesuwa się powoli w stronę ściany, gdy kilka głów w nią uderza, "kupa" instynktownie zmienia kierunek i tym razem pełznie w stronę drzwi wejściowych...

ilość zagięć i skrzywień na poszczególnych kończynach poszczególnych dzieci daje kolejny argument za tym, że prawa fizyki w wieku przedszkolnym są właściwie niepotrzebne... z ciarkami na plecach patrzę więc na to w jaki sposób moja córcia wplątuje nogę między głowę swojego kolegi a ręce dwóch innych koleżanek... tak zawiązany supeł (gwarantuję to!) jest nie do rozwiązania normalnym sposobem i naturalnymi siłami fizycznymi... tylko siła woli, cierpliwość, perswazja i ewentualnie zdanie "Myszko! Idziemy do sklepu kupić smakołyki!?" jest w stanie sprawić, że węzeł... sam się rozpadnie...

spotkanie kończy się a gdy na sali słychać wyraźne nawoływanie rodziców i dziadków, wtedy "kupa" powoli mięknie, pulsująco rzednie, opada choć jeszcze jest jakby w konwulsjach, jeszcze ma w sobie trochę energii... jeszcze ma nadzieję, że nawoływania rodziców i dziadków to tylko zakłócenia w percepcji rzeczywistości... nawoływania nasilają się... "kupa" ostatecznie opada na przedszkolny parkiet, uchodzi powietrze, z poskręcanych nóg, rąk i głów wyłaniają się dzieciaki, czerwone na buźkach, z mokrymi włosami, spocone, jakby właśnie wyszły z sauny, SZCZĘŚLIWE!

czwartek, 10 lutego 2011

w Warszawie sen o sławie...

Łazi za mną ta piosenka Piotra Bukartyka. Pląta się mi pod nogami, ciągnie się za mną. Aż tak, że przechodząc po pasach taksówkarze trąbią: "Panie! Coś wlecze się za panem!" A ja spoglądam za siebie artystycznie. To sznur z supełkami bzdur. Faktycznie. Średnio optymistycznie i płakać się chce. A jednak ta historia śpiewana jakoś dziwnie bliska się zdaje. Z nosa kapie. Wiosna już człapie i psy biegają. Znaczą teren. Trzeba więc uważnie chodzić. Ja tak chodzę. Stąpam. Szukam pracy. Gimnastykuję się. Ekwilibrystyka - takie właśnie poszukiwania. Jak cyrkowa sztuka. Prężę się, nadymam, skaczę i żongluję. Słucham tej piosenki i nadzieję mam...

...staję u jej bram i wołam "pomóż nam!"
wszak pokonałem tak długą drogę!
A ona na to mi: "chłopaku chciałabym,
ale nie mogę! na prawdę nie mogę!

piątek, 4 lutego 2011

Dzień Dobry! Przyszedłem prosić o nogę pańskiej córki

Ki czort? Co jest grane? Zima. - 12 stopni a młodzież w trampkach! Nie! Nie w "adidasach". W trampkach takich z materiału i na gumowej podeszwie. Dziwny jest ten świat. A z drugiej strony. Ja do szkoły chodziłem bez czapki... A dżinsy? W szkole patrzyliśmy łapczywie na dziewczyny w dżinsach. Teraz nie ma tamtych widoków, bo spodnie mają taki powietrzny bąbel z tyłu, takie "nadmuchane i pomarszczone coś", co z pewnej odległości wygląda jak kombinacja dużego wyciora z pampersem. Czy ja się stary robię? Czy nie znam się na modzie? Oj! Nie ma już pup. Prawdziwych i pięknych pup! W dżinsy odzianych.

piątek, 28 stycznia 2011

Egri bikavér :-)

Dzisiaj przelało się 5 litrów! Pierwszy raz zrobiłem to, gdy widziałem jak więdniesz, jak ulatuje z Ciebie siła po porodzie naszej córci. To już prawie 5 lat. Jeśli istnieją cuda, to wtedy zobaczyłem po raz pierwszy w życiu cud. Patrzyłem na ukochaną kobietę, która nie miała sił aby na własnych nogach przyjść do mnie, bladą, wycieńczoną, słaniającą się...


Diagnoza. Szybka decyzja. Transfuzja. Kilka godzin. Potem przecierałem oczy ze zdumienia. Ktoś bardzo uśmiechnięty szedł w moją stronę. Gdy dostrzegłem Ciebie, to tak jakbym zobaczył film, na którym w przyśpieszonym tempie rozwija się pąk; przeradza się w najpiękniejszy, wielobarwny, wielki i pachnący, pełen życia kwiat.
Wtedy postanowiłem, że w taki sposób będę pomagał innym ludziom. To już 5 litrów. Boję się trochę, bo mam podwyższone ciśnienie. Muszę wszystko zbadać i zapytać lekarzy czy nadal będzie można pobierać ode mnie krew. Może ustrzelę kolejne 5 litrów!? Dobrze, że mi kupiłaś ten ciśnieniomierz!

sobota, 22 stycznia 2011

Nie mam mercedcesa

Od kilku miesięcy dostaję sms-y od TVP. Zdaje się, że kiedyś zagłosowałem w jakimś telewizyjnym konkursie (już nie pamiętam). Od tamtego czasu bombardują mnie propozycjami kolejnych konkursów i następnych wspaniałych nagród. Nigdy na te sms-y nie odpowiadam, dlatego coraz bardziej dziwi mnie konsekwencja w ich wysyłaniu. Wiem, że robi to automat. Tak czy inaczej coraz bardziej mnie to irytuje. Niedawno otrzymałem taką wiadomość:

TVP STANOWCZO WZYWA ABONENTA NUMERU: XXX-XXX-XXX DO WYSLANIA TYLKO 1 SMSa ZGLOSZENIOWEGO! NA ZWYCIEZCE KONKURSU CZEKA MERCEDES. OSPISZ: TVP /3zl+Vat/sms.tvp.pl/

Kilka dni temu przyszła kolejna informacja:

WSZYSTKO JUZ GOTOWE. BRAK TYLKO TWOJEGO ZGLOSZENIA DO GRY. W PULI: MERCEDES KLASY E I PIENIADZE. PILNIE ZGLOS SIE. TERAZ TYLKO ODPISZ: TVP (3zl+Vat) sms.tvp.pl

Psia mać! A może powinienem jednak odpisać? Może wysłać tylko tego jednego sms-a zgłoszeniowego. Skoro wszystko już gotowe? Tylko na mnie czekają. Głupota poraża najbardziej wtedy gdy obnaża głupotę do potęgi n-tej. Właściwie nie powinno mnie to dziwić, bo od lat obijam się w swojej pracy o różne zabiegi marketingowe. Reklama. Nie dla idiotów. Od kretynów.

piątek, 14 stycznia 2011

We Wrocławiu przy kominku

Jest takie miejsce we Wrocławiu. Jest taki dom, w którym zawsze jest ciepło. Podobno bywają tam niezwykli goście, choć mieszkańcy są zwyczajni. Na ścianie wisi Gustav Klimt. W powietrzu unosi się zapach Psalmów, gitara stroi się sama. Z piekarnika wylatuje aromat ryby smażonej na plasterkach porów, majonez miesza się z czosnkiem i jogurtem a w lodówce chłodzi się cytrynówka. Jeśli świat bywa zły, to w takim domu można się schronić. Jeśli jest bardzo zimno, to w tym miejscu można się ogrzać. Jeśli jest smutno, to tam ten smutek można podzielić na czworo! Jest taka Madzia, która wczesnym rankiem zamienia się w motyla. Ponoć lata po okolicy i zbiera z łąk kwiatowy pyłek i nektar. Pyłkiem maluje buzie swoich dzieci a z nektaru robi wspaniały miód. Lipowy, cudowny balsam pożywny! Jest taki Daniel. Właściwie nazywa się Dama dama.

Daniel należy do rodziny jeleniowatych. Jest zwierzęciem średniego wzrostu, wysokość w kłębie 80-90 cm, byki są zawsze większe. Masa ciał dorosłych osobników - łanie 45-60 kg, byki 70-120 kg. Okrywa włosowa (suknia) płowa z białymi kropkami, zimowa szaro-popielata Występują liczne odmiany barwne (porcelanowe, czarne,białe). Posiadają białą plamę na zadzie, tzw. lustro obramowane po bokach czarnymi paskami, ogon (kwiat) długi i mechliwy, z zewnątrz czarny, od spodu biały. Byki dorosłe nakładają poroże w formie łopat.

Okres rui (bekowisko) trwa od połowy października do połowy listopada. Nazwa bekowisko pochodzi od głosu wydawanego w tym okresie przez byki- bekania, a nie beczenia, jak uważają niektórzy. Łanie cielą się w czerwcu i początku lipca, rodząc najczęściej jedno cielę. Średnia waga cielęcia to 3-6 kg. Karmią je mlekiem do początku zimy. Daniel nie jest konfliktowy, nie potrzebuje dużej przestrzeni do życia, jest odporny na choroby.

W końcu jest taki Jaś i taka Małgosia, tzn. Kasia. W chatce na kurzej łapce bawią się czasami grzecznie i śpiewają piosenkę:

Puka ktoś, więc pytam: - Kto tam!?
Na to słyszę: - Hiopotam!
- Nie otworzę, jestem sama! Boję się hipopotama!

Gdy goście wyjeżdżają z tego magicznego domu, wtedy powstaje lista zepsutych rzeczy wraz z kosztorysem strat:

1/ Łóżko rozkładane, uszkodzenie śruby mocującej (30,00 zł + 23% VAT)
2/ Krzesło salonowe - zerwanie obicia
(57,50 zł + 7% VAT)
3/ Odświeżacz powietrza - złamanie dźwigni zabezpieczającej (1,20 zł + 7% VAT)
4/ Zarysowanie blatu kuchennego
(134,90 zł + 23% VAT)
5/
6/
7/
8/
9/

czwartek, 13 stycznia 2011

Wychodzę stąd, wychodzę by wreszcie odnaleźć drogę do Ciebie. Bałem się zawsze takiej decyzji. Drżałem przed takim skokiem w wodę. Błękit przy brzegu zawsze jest odbiciem nieba ale mrok wodnych głębin jest odblaskiem piekielnych obszarów. Ponoć tylko bogowie nie giną wśród ognia. Wyszedłem więc wieczorem. Patrzyłem z obawą na drogę przede mną. Żałowałem tego, co zostało za mną. Głowa bolała już bardzo od nieustannego oglądania się za siebie. Nie mogłem wszystkiego zabrać. Może więc trzeba utracić, zgubić, porzucić w przepaść zapomnienia to wszystko bezpowrotnie. Rozwinąć skrzydła choć się ich nie ma. Nabrać w żagle wiatru, choć się nie pływa. Podróż w samotności nie jest tak straszna jak samotne życie.

A ja nie byłem sam tam, gdzie chciałem bez nikogo być,
Nie miałem nic, prócz niczego co chciałbym mieć,
Nie byłem tym, kim myślałem, że jestem gdy pragnąłem być,
Nie żyłem tak, jak bym żył gdybym mógł naprawdę żyć,
Płakałem ale tylko po to by rozpoznawać łez smak,
Śmiałem się nie wiedząc czy śmiech to ułuda czy ułudy brak.

Kochałem Ciebie po kres moich dni. Więc szedłem nadal. Podążałem aż po linię, która wyznacza horyzont niespełnionych marzeń. W drodze tej zrozumiałem, że spełnienie ich to rzecz dziecinnie prosta. Wystarczyło za ten horyzont dojść, przekroczyć linię choć jednym krokiem, zaledwie stopa, kilka centymetrów wystarczy, aby być poza nią. Przejść granicę lęku, paraliżującego strachu, mrożącego krew w żyłach przeczucia, że za horyzontem nie ma tego, co być powinno. Wyszedłem więc wieczorem. Tak najbezpieczniej. Wyruszyłem by podążać po krainach spokojnych jak biblijne papirusy. Jak to dobrze obudzić się rankiem przy Tobie!
TA JEDNA SZTUKA

W sztuce tracenia nie jest trudno dojść do wprawy;
tak wiele rzeczy budzi w nas zaraz przeczucie
straty, że kiedy się je traci – nie ma sprawy.

Trać co dzień coś nowego. Przyjmuj bez obawy
straconą szansę, upływ chwil, zgubione klucze.
W sztuce tracenia nie jest trudno dojść do wprawy.

Trać rozleglej, trać szybciej, ćwicz – wejdzie ci w nawyk
utrata miejsc, nazw, schronień, dokąd chciałeś uciec
lub chociażby się wybrać. Praktykuj te sprawy.

Przepadł mi gdzieś zegarek po matce. Jaskrawy
blask dawnych domów? Dzisiaj – blady cień, ukłucie
w sercu. W sztuce tracenia łatwo dojść do wprawy.

Straciłam dwa najdroższe miasta – ba, dzierżawy
ogromniejsze: dwie rzeki, kontynent. Nie wrócę
do nich już nigdy, ale trudno. Nie ma sprawy.

Nawet gdy stracę ciebie (ten gest, śmiech chropawy,
który kocham), nie będzie w tym kłamstwa. Tak, w sztuce
tracenia nie jest wcale trudno dojść do wprawy;
tak, straty to nie takie znów (Pisz!) straszne sprawy.

Elizabeth Bishop
w przekładzie Stanisława Barańczaka

środa, 12 stycznia 2011

Na storczykowym parapecie


W Opolu byliśmy późnym popołudniem. Po niespełna czterech godzinach w nieogrzewanym przedziale. W pociągu. Mam pociąg do takich rzeczy. Pociągam nosem. Pekape... Pe ka pe, ale wygodnie jak nigdy dotąd, bo w standardzie REGIO zrobili przedziały 6-osobowe. Tak jak w InterCity. Wygoda - Przygoda. Wygodnie - chłodnie - sympatycznie - fantastycznie. Nie wiem dlaczego przez całą drogę miałem ochotę na to, aby opowiedzieć córci bajkę o Królowej Śniegu.

Słońce następnego dnia, krystalicznie mroźne powietrze, piękny widok, storczyki na parapecie i te anioły... wynagrodziły nam wszystko. Dwa anioły to Agata i Hania. Agata to ta, która nie płacze.


Trzeci anioł to ach!Anioł - Adek, który krząta się pomiędzy tamtemi dwiema. Łapie łzy Hani do małej, złotej ampułeczki. Całuje czule czoło Pani Aniołowej a potem kroi ser i niezwykłe słone, surowe mięso, nalewa piwa do szklanicy i Pepsi o takim ciekawym, wódkowym smaku. A potem ten ArchAnioł mówi do mnie: "No i co brzuchaczu!? Smakuje?". Lubię tak słyszeć tego chudzielca ze skrzydłami!

Pamiętaj! Przyjadę do Ciebie w któryś piątek. Wypijemy jeszcze niejedno słone morze! Aby w życiu było bardziej słodko.

sobota, 1 stycznia 2011

Wczoraj oglądaliśmy w TV sylwestrowe koncerty i zabawy w różnych miastach Polski. Przypomniał mi się wakacyjny "Bydgoszcz Hit Festival". Jeden zespół śpiewał wtedy: "Co z nami będzie po tylu latach?" a inna wokalistka: "Bum! Ta ra ra ra ra Bum!" Naprawdę! Była taka piosenka. I dokładnie taki jej refren:

Bum! Ta ra ra ra ra Bum!
Ta ra ra ra ra Bum!
Ta ra ra ra ra Bum!
Ta ra ra ra ra Bum!


Ten refren przywołał Eurowizję. Osobliwy konkurs "ambitnej" twórczości inspirowanej muzą z zatkanym prawym uchem. ;) To właśnie tam co druga piosenka zaczyna się od słów: "Tell me baby what you want. Tell me baby what you need". Ewentualnie co pierwsza piosenka od: "Baby! I'm your lover tonight." Mimo to lubię ten konkurs. Oglądam go każdego roku może najbardziej ze względu na Artura Orzecha, niż z powodu muzyki, piosenek i wykonawców. Sympatycznie jest posłuchać "trójkowego" Orzecha, odczytać między wierszami jego kąśliwe komentarze i patrzeć na eurowizyjne zmagania.

W Nowy Rok wybraliśmy się jednak w kosmiczną podróż. Na Marsa. Obejrzeliśmy koncert Vangelisa "Mythodea". Niepowtarzalny, jeden z piękniejszych występów tego kompozytora. Stworzony ku czci pierwszej kosmicznej sondy na czerwoną planetę. Odwieczna tęsknota człowieka, wielkie marzenie okiełznania choć małej części wszechświata. Panowanie nad kosmosem. Piękne i przejmujące. Warte obejrzenia i posłuchania. Pierwszy raz  widzieliśmy ten koncert 6 lat temu. Miło do niego powrócić w takim dniu.