piątek, 31 grudnia 2010

Nowy Rock

Zamiast myśleć o zabawie, zastanawiam się nad tym czy pisanie na blogu jest formą jakiejś terapii. Czy jest czasami namiastką leczenia się z przypadłości tego świata, wylewania frustracji, obaw, lęków i tęsknot w morze bliżej nieokreślonej nadziei i wiary w to, że ktoś to przeczyta. Jeśli tak jest, to powinienem pisać częściej i więcej. A przecież tak jest. Przeczytasz to, pomyślisz smutnymi oczami. (Jak to jest, że masz oczy brązowe a widzę w nich błękit?) Przytulisz mnie potem i po prostu powiesz: "Hej! Przyjacielu! Nie jesteś sam. Mnie też kiedyś wyrzucili z pracy."

Pusto się zrobiło. Wynieś, przynieś, pozamiataj! Jeśli kiedyś będę szefem, to już teraz wiem jakim szefem nie będę z pewnością. Boss! Wytrzyj nos! Jest przecież Sylwester. Sylwester Stalone. On nigdy nie przegrywa. :-)

wtorek, 28 grudnia 2010

Męskim okiem

Ona do mnie (ze smutkiem i wyrzutem):
- W ogóle nie zauważyłeś dzisiaj, że mam inny kolor włosów...
- Nie gniewaj się kochanie. Jestem trochę zabiegany, w pracy mam urwanie głowy z klientami. Nie bądź zła.
- ...
- Jaki miałaś przedtem kolor kochanie?
- Jesienny kasztanowy.
- A teraz jaki masz?
- Jesienny kasztanowy palony.
- ...

piątek, 24 grudnia 2010

Dla Jasności :-)

Był taki człowiek, który kochał wszystkich ludzi. Czynił dobro, rozmawiał z tymi, z którymi inni bali się rozmawiać, przebywał pośród ubogich, choć płynęła w Nim Królewska krew. Chrześcijanie wierzą, że był Bogiem. Jest Bogiem. Przyszedł na ziemię, aby zbawić świat, aby człowiek (choć upada) miał zawsze nadzieję na niebo. Jezus. Właśnie w te dni świętujemy pamiątkę Jego narodzin. Tak dla jasności napisałem, bo coraz mniej się o tym mówi. :-)

czwartek, 23 grudnia 2010

Enfant terrible czyli jeszcze nieświątecznie

Przyglądałem się temu, czym media przez ostatnie tygodnie podniecały się obficie. Taki ten świat, że nie wystarczy jeden orgazm. Trzeba szczytować wielokrotnie, nawet udawać, jęczeć, stękać byleby jednak na oczach wszystkich. Wikileaks. Kolejne zjawisko budzące stadne odruchy medialnych, politycznych, społecznych i wszelkiej maści innych komentatorów. Śmieszy mnie to. Nabijam się z takich zjawisk. Być może dlatego, że lubię niezależność w myśleniu. A jeśli chcę iść do cyrku, to wyłączam telewizor i... idę do cyrku. Wtedy myślenie nie jest potrzebne.

Dlaczego i z czego ten śmiech? A choćby dlatego: "W (...) ujawnionych depeszach (Wikileaks) Łukaszenka jest opisywany jako człowiek 'dziwaczny' i 'zaburzony'." Wow! Oto świat się dowiedział. Prezydent Białorusi został zdemaskowany. Teraz już jest pewne: to naprawdę dziwaczny i zaburzony człowiek.

Myślę, że dyktator z Białorusi jest nie mniej "zaburzony" niż Julian Assange, twórca portalu Wikileaks. Co jeszcze łączy obu panów? Ano fakt, że obydwaj walczą o "prawdę". Ten drugi jest samotnym rycerzem. Samotnym, choć mającym dosyć sporą grupę zwolenników. Są tacy ludzie, którzy mówią zawsze to, co pomyślą. Problem jednak w tym, że mówią zanim pomyślą. Enfant terrible to właśnie ktoś nie uznający żadnych zasad, nie szanujący uczuć innych, prawdomówny w sposób żenujący. Wieka polityka i szare życie okazują się być w tym względzie bardzo blisko siebie. Mimo wszystko świat jest jednak piękny! Idą święta. Są ludzie mówiący ludzkim głosem.

piątek, 17 grudnia 2010

Z ostatniej chwili czyli... MAK

"Projekt raportu Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK) - dotyczący katastrofy smoleńskiej - w tym kształcie, w jakim został przysłany przez stronę rosyjską, jest bezdyskusyjnie nie do przyjęcia - powiedział premier Donald Tusk." (źródło: fakty.interia.pl, rp.pl) Zdaje się, że ta wypowiedź premiera jest dobrym komentarzem do "smoleńskiej rzeczywistości". Lepiej późno niż wcale. Jest jeszcze jednak mała zagwozdka. Jak tu teraz nie urazić Wielkiego Przyjaciela...

Pełniejszego obrazu dodał mi kiedyś świetny artykuł - dziennikarskie śledztwo, z lipcowego wydania Newsweeka ("Skorumpowani władcy nieba?" Newsweek, internetowe wydanie, 19. lipca 2010 r.)

Niekoniecznie trzeba pozbywać się złudzeń. Można jednak pozbyć się bałwochwalczego entuzjazmu. Mnie to pomaga realniej patrzeć na ten świat.

minus dziewiętnaście...

Jeśli na wsi jest bardzo niska temperatura.To najwyżej zamarznie rzeka. W mieście, jeśli temperatura jest bardzo niska, wtedy... następuje totalny paraliż!

Time After Time

Bierze nas czasami na wspominanie. Lubię z nim wracać do tamtych lat. Do szkolnej ławy w której śmiszno bardzo nieraz było. Co jakiś czas mówimy o tych piosenkach, co wtedy rzucały nas na kolana. Pierwsze teledyski. Wideoteka. Mocne bicie serca. Trójka a potem MTV w świetlicy szkolnej! Na przerwach łaziliśmy tam żeby obejrzeć to, czego w "normalnej telewizji" zobaczyć się nie dało.

Jest więc taka piosenka. Jedna z najpiękniejszych. Jest taka wariatka, piękna dziewczyna, w której wtedy się kochałem. Trzepie włosami, żuje balonówkę, pyskuje do rodziców, zakłada dziurawe dżinsy i farbuje się na rudo. Jest taki teledysk, który smutno się kończy. Jest taki koniec, który zapamiętuje się na zawsze.

czwartek, 16 grudnia 2010

Światło czerwone! Proszę czekać!


Sobotni spacer. Czekam z córcią na zmianę sygnalizacji świetlnej. Z głośniczka słychać kobiecy głos: "Światło czerwone! Proszę czekać! Światło czerwone! Proszę czekać! Światło czerwone..." Po chwili innym tonem: "Światło zielone. Światło zielone. Światło..."

- Tatusiu, a dlaczego pani mówi "Światło czerwone! Proszę czekać"?
- To dla starszych ludzi kochanie. Jeśli ktoś jest stary i słabo widzi, wtedy może usłyszeć kiedy jest światełko czerwone i musi stać a kiedy zielone i może iść".
- ...

Po jakimś czasie słyszę pytanie:
- Tatusiu? A Ty jesteś stary?
- Nie jestem stary kochanie. Jestem dorosły.
- A masz zepsute oczka?
- Nie kochanie. Mam zdrowe oczy. Dobrze widzę.
- To dlaczego ta pani mówiła do Ciebie: "Światło czerwone! Proszę czekać"?
- ...

środa, 15 grudnia 2010

Beats of freedom

W rocznicę wybuchu stanu wojennego obejrzałem w TV "Beats of freedom" - dokumentalny film opisujący historię polskiego rocka, a szczególnie muzyczne polskie ewolucje na przełomie lat 70. i 80. Ciekawy dukument choćby ze względu na specyficzne tło, na którym ukazana została polska rockowa rzeczywistość tamtych czasów. Jeśli ktoś tego nie widział, można zerknąć na youtube. Choć temat skłaniający raczej do refleksji to jednak rozbawiły mnie  dwie rzeczy.

Podczas manifestacji studenckich odpowiednie władze "zabezpieczały" rejon manifestacji kordonami milicjantów. Zdarzało się, że w tłumie protestujących pojawiały się transparenty z napisem "INFLACJA". Milicjanci gonili za manifestującymi i za tymi transparentami. Niekiedy dłużej, czasami krócej, ale próba schwytania choćby garstki podejmowana była systematycznie. Gdy już milicjantom to się udawało, po jakimś czasie w prasie opozycyjnej albo w ulotkach pojawiała się informacja o tym, że władza w PRL-u jest bardzo skuteczna bo właśnie zatrzymała INFLACJĘ...

Rozbawiła mnie też (już nieco inaczej) wypowiedź Kory, która z namaszczeniem opowiadała o tym jak jedną ze swoich "high-owych" piosenek napisała po wypaleniu dużej ilości marihuany. Szczera wypowiedź artystki. Taki narkotykowy "coming out". Pomyślałem sobie (szperając w inspiracjach mojej twórczości), że chyba jeden ze swoich wierszy napisałem po wypuszczeniu dużej ilości bąków. Dopiero po słowach pani Kory zaczynam rozumieć, że właśnie w takich warunkach powstają najwspanialsze peany! Wiadomo: pod presją pisze się lepiej.

Wracając do samego filmu: "Beats of freedom. Zew wolności" - nie powala na kolana, ale warto obejrzeć.

poniedziałek, 13 grudnia 2010

Zdaje się, że przy okazji słuchania płyty Ewy Błaszczyk zapisałem kiedyś w naszym Niebieskim Zeszycie ten wiersz. Jest piękny a w wykonaniu Pani Ewy poruszający.

"Canzona"

Pomiędzy niebem a ziemią
W tę przestrzeń duszą wpatrzona:
To słońce chwytam, to księżyc.
Ani żyję, ani konam.

Pomiędzy jawą a śnieniem
Nie wzywam Cię, nie przeklinam,
Wyciągam tylko ramiona -
- Moja bardzo wielka wina.
A ty jak księżyc zbielały,
A ty jak słońce ognisty,
Rozłąką palisz mi ciało,
Nie odpowiadasz na listy...
A ty jak słońce daleki,
A ty jak księżyc się płonisz.
Światłem mi krwawią powieki,
Lecz jak dotknąć twoich dłoni?

Pomiędzy płaczem a śmiechem
W tęsknoty ślepej obłędzie
Wciąż kartki rwę z kalendarza:
Było, było już nie będzie...

Pomiędzy wczoraj a dzisiaj
Świetliste przepaście wspomnień:
Z najgłębszej nawet ciemności
Twoje oczy świecą do mnie.
Bo ty jak księżyc zbielały,
Bo ty jak słońce ognisty,
Rozłąką palisz mi ciało,
Nie odpowiadasz na listy...
Bo ty jak słońce daleki,
Bo ty jak księżyc się płonisz,
Światłem mi krwawią powieki,
Żeby dotknąć twoich dłoni.

Pomiędzy życiem a śmiercią
Na radość, na ból zjawiony
Przywdziała radość żałobę:
Niech będzie ból pochwalony!

Pomiędzy słowem a ciszą
O tobie jeszcze marzenie:
Patrz, żegnam cię tym obłokiem,
Tej wieczności jasnym tchnieniem.
Lecz ty jak księżyc zbielały,
Lecz ty jak słońce ognisty,
Promieniem koisz mi ciało,
Łzą odpowiadasz na listy...
Lecz ty jak słońce daleki,
Lecz ty jak księżyc się płonisz.
Światłem ci krwawią powieki,
żeby dotknąć moich.

                                Adriana Szymańska

niedziela, 5 grudnia 2010

Królestwo

- Jesteś ze mną szczęśliwy?
- Tak, Kochanie.
- Ale naprawdę jesteś ze mną szczęśliwy?
- ...

Jestem. W głębi serca widzę i czuję to. Jestem z Tobą szczęśliwy. Dajecie mi szczęście. Pamiętasz jak kiedyś modliliśmy się? Dobry Jezu, pozwól abyśmy odeszli z tego świata w tym samym czasie. Nie może bowiem róża rozkwitać bez deszczu. A deszcz nie może istnieć bez róży. Pamiętasz? Wznosiliśmy ręce do nieba! Płynęły krople po policzkach. Deszcz to był? A w duszach mieliśmy tyle sił i tyle wiary, że mogliśmy przetrwać wszystko i wszystkich. I tak się stało! Pamiętasz? Pomimo niepowodzeń i nieprzychylności tego świata. Pomimo zranień i upadków. Prowadziłem Cię za rękę. A potem Ty mnie niosłaś! Jak to Ci się udało? Jak Ty zdołałaś mnie unieść? Jak te Twoje delikatne i kochane ręce mnie udźwignęły? A może Ktoś Ci pomagał? Może nie byłaś sama? Może było ich wielu? Czy to właśnie z tego powodu słyszałem w naszym domu trzepot białych skrzydeł? Tyle piór już znalazłem. Skąd one? Skąd te pióra białe w naszym domu? Skąd ten puch?

Patrzę w niebo, mroźne groźne, błogosławione! Patrzę i dziękuję Ci Panie za to wszystko, co dzięki Tobie mamy i kim jesteśmy!

poniedziałek, 22 listopada 2010

Bigosowe zmagania

Nie zaczyna się zdania od "więc". A więc zacznę od "a więc", bo oto zaczynam gotować bigos. Nadeszła wiekopomna chwila. Pierwszy w moim życiu bigos. Prawdziwy facet tak musi. Spłodzić potomka, wybudować dom i zrobić bigos. Ewentualnie w innej kolejności. Królowa kapust! Kiszona. Urokliwa i powabna kapusta dobra. Uwielbiam taki bigosowy mezalians. Zauroczenie. Nieplanowany romans z kapustą kiszoną.

DZIEŃ PIERWSZY

Przygotowanie składników. Wybór odpowiedniego garnka. Choć najpierw gotuje się we dwóch, to jednak później po połączeniu kapusty zwykłej i tej kiszonej pozostaje tylko jeden, ten najlepszy garnek bigosowy! Dobrze jest zrobić właśnie coś w rodzaju wyborów. Jeśli potrawa dobrze ugotowała się, to niech ten garnek pozostanie bigosowym. Każdy następny bigos będzie w nim bezpieczniejszy. Ja wybrałem w sam raz. Po ugotowaniu 1,5 kg kapusty białej i 1,5 kg kiszonej ich objętość zmniejszyła się na tyle, aby zmieszać obie w jednym bigosowym garnku. Garść suszonych grzybów i śliwek ażeby dodać aromatu i delikatnego posmaku, który w konfiguracji bigosowej znany jest jedynie smakoszom i przez nich bywa bezbłędnie rozpoznawany. Ja wrzuciłem podgrzybki, ale można oczywiście dodać też inne owoce leśnego runa.

Na wszelki wypadek wolałem skorzystać z koła ratunkowego. Zadzwoniłem do mamy. Chciałem zapytać o wypłukanie kwasu z kiszonej kapusty ale przy okazji zrobiłem nieduży bigosowy wywiad. "Kapusta przyjmie Ci wszystko!". Potrzebowałem takich słów. Strach minął. Wołowinka, trochę karkówki, kiełbasa suszona i jałowcowa, odrobina boczku. Wszystko na patelni z cebulą, solą i pieprzem. Do tego zioła i czerwona, łagodna papryka w proszku.

Zapach. Właściwie mógłbym przy tym pozostać. Mógłbym zostać bigosowym niuchaczem. Powoli wszystko zaczyna nabierać kształtu. Powstaje rzeczywistość, której nie da się dobrze i wyczerpująco określić. Ramy języka pisanego ograniczają znacznie lotność myśli i uczuć. Zapach. Aromat. Smak. Patrzę więc. Wolno patrzeć, ale nie wolno jeść. Psychiczna tortura. Choć jednocześnie piękny to stan. Tak jak kobieta, na którą można jedynie patrzeć, podziwiać jej piękno, delektować się jej urodą, czuć jej zapach. Nie można jednak pod żadnym pozorem jej dotykać.

DZIEŃ DRUGI

Wszystko co połączyłem wczoraj gotowałem jeszcze trochę i odstawiłem później na zimny balkon. Noc na prawie mroźnym powietrzu dobrze robi bigosowi! Mięso jest "skruszone". Wieczorem na niewielkim palniku jeszcze podgrzewanie i delikatne gotowanie. Bigos nabiera koloru, wcześniej wyczuwalny kwaśny zapach zamienia się w łagodny aromat. Przecier pomidorowy nadaje charakterystyczną barwę, która z każdym gotowaniem delikatnie brązowieje. Po trzech godzinach na ogniu ponowne całonocne chłodzenie na zimnym balkonie.

Trudno zasnąć. Czy ten zapach przenika przez szybę? Drzwi balkonowe zamknięte i szczelne. Ciężko spać, gdy na balkonie chłodzi się bigos. A może za zimno mu? Wezmę łyżkę z kuchni, po wielkiemu cichu odkryję pokrywkę i spróbuję czy zimno mu jest czy jeszcze gorąco? Ech! Nie lubisz gdy w nocy jem. Wiem.

DZIEŃ TRZECI

Wyciągam niektóre ziarenka ziela angielskiego i nadmiar laurowych liści. Chyba odrobinę za dużo ich sypnąłem, ale smak bigosu i tak wspaniale obronił się przed takim przedawkowaniem. Jeszcze 3 godziny gotowania na delikatnym ogniu. Mieszam drewnianą łopatką. Takie drewniane wiosło. Można pływać w tych nurtach wspaniałych, błogosławionych. Patrzę na ten bigos, który coraz bardziej mnie hipnotyzuje. Wciąga mnie bigosowy wir, wodzi za nozdrza, odbiera możliwość prawidłowej percepcji otaczającej mnie rzeczywistości. Wczoraj wcisnąłem jeszcze ząbek czosnku i dodałem odrobinę pieprzu. Dzisiaj ostatnia noc chłodzenia bigosu. Śpij. Śpij spokojnie kochany.

DZIEŃ CZWARTY

Przyjechał mój brat. Bigos ewidentnie się nam narzuca. Prowokuje, zaczepia. Ucieszyłem się, że będziemy mogli delektować się tym zapachem i smakiem. Zeżarliśmy dwa pełniusieńskie talerze. W nocy zapakowałem go do pudełeczek i wstawiłem do zamrażarki. Czeka na specjalny czas. Jest uśpiony ale czujny. Wystarczy jeden nieostrożny krok i pojawi się na talerzu! Cieszę się, że udało mi się go tak pysznie zrobić. Zapada zmrok. Miasto wycisza swój rytm i uspokaja się jego tętno. Gasną światła. Bigos mrozi się.

piątek, 19 listopada 2010

Mów do mnie! Rozmawiaj ze mną!

Oglądaliśmy kiedyś "Groving Up". Wracam co jakiś czas do tego koncertu. To dzięki Tobie na nowo pokochałem Petera Gabriela. Jak zwiastun Dobrej Nowiny ten Gabriel dziś dla mnie jest! Dzięki Tobie. Zaraziłaś mnie. Zakochałaś mnie w nim. Wracam więc do tego koncertu roniąc łzę. Tak jak deszcz w tej magicznej pieśni "Lord, Here Comes The Flood".

Czy to tęsknota za czasem gdy niebo było niebieskie? Po tylu latach? Słomiany sentymentalizm. Możliwe. Bardzo możliwe. Po butelce wina chce się zazwyczaj stwarzać nowe światy! Źle jest mówić do lustra, szukam więc Ciebie aby powiedzieć Ci o tym, że po butelce wina chcę stworzyć nowy świat, w którym będę na nowo z Tobą rozmawiał. Lubię gdy rozmawiamy. Lubię Twój głos, gdy do mnie mówisz, gdy kłócimy się, spieramy, gdy liżemy nasze rany, gdy sypiemy na nie sól. Uwielbiam Twój głos, gdy ze mną rozmawiasz, gdy mogę słyszeć słowa, Twoje zdania, dotykać Twych myśli.

Proszę więc: mów więc do mnie! Rozmawiaj ze mną! Chodź, mówmy! Rozmawiajmy cały dzień i noc, a potem następny dzień i kolejną noc bez snu, bez snów. Uwielbiam Twoje słowa, mowę słodką, Mów do mnie! Mów! Rozmawiaj ze mną! Nie przestawaj! Świat jest mniej groźny gdy ze sobą tak słodko rozmawiamy. Gdy pytamy się, gdy szukamy odpowiedzi. Usiądź obok mnie i mów, rozmawiaj ze mną. Płacz! Śmiej się! Drżyj! Bądź! Blisko mnie, jak słowa, jak mowa.

środa, 3 listopada 2010

Gdy jesteś daleko, to tak, jakby nie było słońca. Wtedy przywołuję choć w myślach kształt tej złotej, życiodajnej kuli. Najtrudniej jednak wyobrazić sobie świat, w którym Ciebie nie ma. Gdy więc nie wiem, kim byłbym bez Ciebie, wtedy sobie śpiewam. I dont know who I am, who I am without you...

 

wtorek, 2 listopada 2010

Aj łont ju a łiner cap-modo!

Nie pisałem dosyć długo, więc popastwię się teraz trochę...

Oglądałem kilka razy program, w którym poszukiwano polskiej super modelki. Ponoć nie jest to po prostu modelka, ale "top" modelka. "Top" - mnie, niewykształconemu w kierunku mody, modelów, modelek i modelingu niewiele mówi, ale "top" to "top", żartów nie ma, więc trzeba do świadomości przyjąć i zakonotować również tą kategorię. Z każdym top-odcinkiem tego top-programu zbijał mnie z top-tropu pewien top-lingwistyczny top-niepokój, a ściślej pisząc to, co z ust top-jury wielokroć miałem możliwość top-usłyszeć. Uszy czyste, umyte. Problemów ze słuchem żadnych więc zdziwienie moje tym większe, bo to program o modzie i modelkach miał być a tak jakoś wychodzi, że wręcz przeciwnie. A na dodatek to "wręcz przeciwnie" to rzeczywiście drugi, odległy bardzo biegun od tego bieguna, na którym usadowił się trzon modelowej rzeczywistości.

W jury programu zasiada gwiazda (nie wiem czy modelka, czy top-modelka). Zasłynęła niedawno z oryginalnej sesji fotograficznej, w której nago, na krzyżu, protestowała przeciw znęcaniu się nad zwierzętami. Nago. Na krzyżu. Tu właściwie można by określić nową kategorię modelingu: modelka katoliczka. Zresztą sama pani Joanna mówi o sobie, że właśnie katoliczką jest. Tak sobie myślę, czy czasami nie zaprotestować też podobnie jak pani modelka-katoliczka. Kto wie?! Może zadyndam którejś niedzieli na wieży kościelnej. Nago oczywiście.

Druga pani, która w jury siedzi (czasami stoi albo chodzi) to taka pani prowadząca w TV program "Magiel towarzyski". Wystarczy obejrzeć jeden odcinek. Osobliwy rodzaj dziennikarstwa. Ponoć coraz bardziej popularny. Kwintesencją takiego programu jest mielenie jęzorem i bełkotanie. Im bełkot bardziej niezrozumiały tym lepszy. Może właśnie z tego względu lubię telewizję publiczną, bo wciąż potrafi jako tako bronić się przed podobnym trocinowym wymiarem kultury i rozrywki.

Gdybym był w jury na miejscu trzeciej pani, czyli pana, to mówiłbym mniej więcej tak: "Jesteś gruba, tłusta. Dla mnie wyglądałabyś super w reklamie słoniny a nie w top-model". Projektor mody prawdę Ci powie!

Czwarta pani to także pan. Fotograf. Czasami każe dziewczynie posmarować się budyniem albo wsadzić sobie gdzieś arbuza. To znaczy nie wsadzić, tylko rozmymłać seksownie. I ten pan wtedy pstryka zdjęcia takim mały pikusiem, to znaczy takim aparatem podobnym do mojego. A ja myślałem, że prawdziwy fotograf to ma dużą lufę!

No i nie ma już więcej pań i panów w tym jury. Top jury. Jest jednak pewne lingwistyczne zjawisko. Coś, co wprawiło mnie w zakłopotanie i wywołało raczej przykre odczucia. Przez moment myślałem nawet, że pomyliłem kanał, że to inny program, że nie ta stacja. Oto więc z ekranu co jakiś czas słyszę od tych pań i panów z top-jury takie oto top-religijne top-wyrazy top-zachwytu albo top-krytyki: "Jezus Maria! Ale ty jesteś grubą babą!", "Rany Boskie! Jakie ty masz wielkie cycki!", "Boże Święty! Chyba przyszłaś na świniobicie a nie na casting!", "Jezu! Ale Ty niezła dupa jesteś!"... etc.

Ot po prostu. Taki rozrywkowy program z nutką religijnego przekazu. Może modelka się nawróci, gdy się dobrze obróci? I want you to be a winner Top-Model!

poniedziałek, 1 listopada 2010

***

chodziłem po cmentarzu
mój pierwszy siwy włos
w to święto
zza światów głos

nie chcemy umierać!
na głowie krzyczały anioły
leciały włosy jak liście
w doły!
w doły!
w doły!

(Kraków, 2008-11-01)

środa, 6 października 2010

Spośród impresjonistów...

...najbardziej lubię tą malarkę. Prosta, konkretna, dbająca o szczegóły a jednocześnie potrafiąca trafnie i syntetycznie ująć istotę rzeczywistości. Skutecznie dąży do oddania zmysłowych, ulotnych momentów – "złapania uciekających chwil", nazwania metafizycznych odniesień i relacji pomiędzy kreacją rzeczywistości a jej interpretacją. Obraz nosi tytuł... "Księżniczka". :-)

wtorek, 5 października 2010

Ludzkie twarze, świńskie ryje

Zastanawiałem się nad panem ex-peło Januszem. Jego wystąpienie z partii skojarzyło mi się z wystąpieniem pewnego księdza; tzn. z porzuceniem przez niego kapłańskiego stanu. Przed laty zasłynął ten duchowny z napisania i opublikowania książki "Byłem księdzem". Zyskał dosyć sporą popularność w kręgach antyklerykalnych, ale również nieznacznie (niektórzy mówią, że bardzo) te kręgi poszerzył. W różnych recenzjach tej książki, które się wówczas pojawiały znaleźć można było określenie "literatura faktu". To, co na papierze zostało napisane niekoniecznie z samego faktu napisania jest literaturą; a jak to, co napisano wtedy miało się do faktów, to już inna historia.

Potem był facet, który powiedział "Nie!". Jak powiedział - tak zrobił. Tygodnik na długi czas i dosyć skutecznie wyparł z domów resztki przyzwoitej prasy a tych, którzy nigdy gazet nie czytali zmotywował do systematycznych zakupów nowego tytułu. Ideę, główną myśl, zasadniczy nurt tego tygodnika mógłbym streścić słowami wypowiedzianymi zresztą przez samego Jerzego Urbana (apelacja złożona przed przed Trybunałem w Strasburgu): Mnie chodzi o to, żeby uzyskać strasburski wyrok dotyczący tego, że wolno kpić z papieża, a nie tego, że proces był niewłaściwie prowadzony. Szczegółów nie wymieniam, bo w cyberprzestrzeni, nawet po latach, wiele na ten temat znaleźć można.

Teraz ex-peło Janusz. Gdzieś tam po cichu, już od dłuższego czasu spodziewałem się antyklerykalnych fajerwerków w jego wykonaniu. Nie trzeba szukać wrogów za płotem. Wystarczy prześledzić starcia pana Janusza z Jarosławem Gowinem. Ze swoim partyjnym kolegą niektórzy lubią piwo pić, a tutaj jeno iskry się sypią i wióry lecą! Przy takim zestawieniu coś wcześniej czy później trzasnąć musi. Ciężko mi to wszystko jakoś ogarnąć i w tym wszystkim jakąś sensowną całość zobaczyć. Miotałem się niedawno w rozmowie z moim znajomym, bo nie wiedziałem jak mu niektóre z tych rzeczy wytłumaczyć, jakich argumentów użyć. Znalazłem jednak coś, co wydaje mi się, jest dosyć trafnym ujęciem rzeczy w słowa. Może dlatego tak trafnym, że wypowiada je sam pan Janusz na swoim blogu:

Chrystus objawił się współczesnemu sobie światu w wieku trzydziestu trzech lat. I po roku umarł. Można by powiedzieć:  jak szybko zrezygnował! Być krzyżowanym nie raz jeden, ale tysiące razy! Umierać każdego dnia przez dwadzieścia cztery lata! Nie zadowolić się spektakularnym, jednym zgonem, przez który przechodzi się do historii, ale po cichu, po wielkiemu cichu umierać co godzinę! Oto jest wyzwanie! (...) Jestem małym, zwykłym człowiekiem i jestem po stronie matki, która z wielkiej miłości, chcąc ulżyć cierpieniom, pragnie sama dać zastrzyk śmierci swojemu ukochanemu synowi. Jestem po stronie tej matki – a nie po stronie Boga. (wpis z 4. marca 2009 r.)

Mrocznie się zrobiło? Nie. Może trochę dziwnie i nieco śmiesznie :-)

czwartek, 23 września 2010

Jejuś Aniołek

Czytałem córeczce "Jejuś Aniołka". Bohaterami tej bajeczki są Julka i Tymek - dzieci, którym popsuły się... sny. Jejuś Aniołek to specjalista od snów. Którejś nocy pojawia się nagle u pięcioletniej Julki i za pomocą magicznego młynka przechodzi razem z dziewczynką do krainy snów oraz sennych marzeń. Fajna to bajka! Pełna uśmiechu, dziwacznych opisów jeszcze dziwaczniejszych postaci i Julkowych snów. Czytam z zaciekawieniem, śmieję się prawie do łez a moja córka patrzy na mnie trochę dziwnie i podejrzliwie... A może właśnie bajki to taki podstęp kogoś z Nieba? Aby dorośli pobujali trochę w obłokach? By choć przez moment było im blisko do takich Aniołów jak Jejuś?

Najbardziej jednak urzekło i wzruszyło mnie to, co często w słowa trudno ująć a o czym jeszcze częściej zapomnieć łatwo. Może trzeba czasami poczytać bajeczki, aby na nowo odkryć życiowe prawdy:

Po raz trzeci (Jejuś) już nie czytał, bo nie starczyło mu cierpliwości. A to co przeczytał, to była poradka-zagadka, która brzmiała tak:

Jeśli chcesz rozwiązać problem,
czy to świątek, czy to piątek,
musisz dotrzeć aż do miejsca,
gdzie kłopot ma swój początek.

środa, 22 września 2010

Lamusownia...

Takie coś spotkałem wczoraj rano, na przystanku autobusowym przy Moście Grunwaldzkim. A na tym czymś sprayem napisane: LAMUSOWNIA - SANATORIUM ZBĘDNYCH ODPADÓW... Lamusownia. Lamusownia? Google. Lamusownia. Enter... i wszystko jasne :)

środa, 15 września 2010

Sosnowo...

Ten sosnowy las jest przedziwny. Drzewa i kosodrzewina. Magiczny las górski i morski. Cudowny las nadmorski. Idę nim tak, jakbym go jedynie oddychał. Oddycham nim tak, jakbym tym lasem szedł. Daleko. Przed siebie, poza kres nieistotnych spraw, nieważnych rzeczy, banalnych trosk, słodkich łez, zranień i łez słonych. Idę nim więc a stopy spływają mi po twarzy jak te jedne i drugie płakania. Tęsknota i szczęście to takie dwa uczucia często bardzo blisko siebie. Patrzyłem przez łzy na ten las. Przez szczęścia grochy i przez te drugie.

Ten las sosnowy jest prawdziwy. Tylko taki las realny jest. Wiele lat temu byłem już w takim lesie. Idę więc i nasłuchuję i wypatruję tego chłopca uśmiechniętego, beztrosko biegającego między drzewami, skaczącego po wydmach. Słyszę jego śmiech, widzę zadziorną czuprynę i niebieskie, morskie oczy. Biegnę. Zaczynam w coraz-szybszym-biegu, w pogoni za nim myśleć, że to już tak blisko, że tym razem może się udać. Uchwycić go i na zawsze takim, bądź tylko na chwilę pozostać... Łzy ulatują jak motyle. Jeden dzień - to ich życie. Taki ten las jest.

Tylko sarnę zobaczyłem. Tylko tą sarnę widzieliśmy przez moment, przez ulotną mgnienia-oka chwilę. Przedziwna cudna sarna o niebiesko-lazurowych oczach i zadziornej czuprynie chłopca sprzed lat. Patrzyłem w to lustro-las. Widziałem i nie wiedząc o sobie nic, patrzyłem na piasek i już nie byłem pewien czy szum ten to mowa drzew czy morski tłum. Z lasu ona brzmiała jak morskie szepty białych grzyw, z lasu wylatywała ta mowa do mnie. W morzu meduzy widzieliśmy! Pomiędzy palcami mi pływały o tak! Tak mi meduzy właziły między palce moje! Zobacz: o tak! Meduzy! Meduzy! Galaretki i kisiele wspaniałe! Meduzy - budynie powabne smakowicie pływające! :)  Jurata-Hel, Wtorek, 24 sierpnia

poniedziałek, 6 września 2010

Gdy jest źle, wtedy myślę o naszej miłości

Ludzie są jak wiatr. Jedni lekko przelecą przez życie i nic po nich nie zostaje, drudzy dmą jak wichry, więc zostają po nich serca złamane, jak jakieś drzewa po huraganie. A inni wieją jak trzeba. Tyle, żeby wszystko na czas mogło kwitnąć i owocować. I po tych zostaje piękno naszego świata... (Krystyna Siesicka)

Myślę czasami z drżeniem o tych dniach, w których obumrze dusza. Obawiam się tych dróg, które prowadzą w bezkres. Nie chciałbym odejść zbyt daleko, by nie utracić możliwości powrotu. Da się odejść w takie strony? Ostatnie dni to dosyć przygnębiające zakończenie wakacji. Patrzę znów na córkę. Na jej uśmiech. Jest w tym jakaś magia, która mnie przyciąga, choć samemu trudno mi się uśmiechać. W nocy tuliłem się do Ciebie. Było mi tak bardzo ciepło! Chciałem Cię obudzić i powiedzieć o tym jak bardzo Cię kocham. Pewnie byłabyś zła, że wyrywam Cię z błogiego snu. O czym dzisiaj śniłaś?

piątek, 27 sierpnia 2010

Nie pozwól aby biegunka zepsuła Ci wakacje

Leżałem obok takiej reklamy. Możliwe, że coś przeszło z niej na mnie, bo popołudnie spędziłem w toalecie. Dlatego właśnie postanowiłem codziennie rano i wieczorem biegać. Ponoć gdy się biega, wtedy biegunka nie ma szans. Na wszelki wypadek kolejny dzień na plaży zaplanowałem jednak inaczej. Tym razem wybrałem inne miejsce. Fajne te reklamy. Atrakcji i kolorytu dodają. Bez nich nuda, szarzyzna, kompletny bezruch. Tylko jakieś morze... A tak przynajmniej coś się dzieje, jakieś twórcze zmącenie monotonnego krajobrazu. Plażowicze jak zahipnotyzowani. Mewy nawet i kormorany jakby spokojniejsze. Gdy taka reklama się pojawi - biegunka naprawdę nie ma szans. Meduzy też! Na plaży leżą i... nic. Nie mają biegunki. Ona także ich nie dopadła. Nie zepsuła im wakacji. Moc reklamy. Wszechogarniająca moc stwórcza, przetwórcza.

Hel chyba biedny bardzo, że musi tak desperacko walczyć o każdą złotówkę. W lesie także widziałem te reklamy. Kilka razy przetarłem oczy ze zdumienia. W lesie. W drodze na plażę widziałem reklamy tabletek na biegunkę, jogurtu, kremu do depilacji i wody mineralnej. Może powinienem taki krem kupić dla siebie? Z jednej strony to mogło by być dobre a z drugiej strony... lubię swoje owłosienie. Sam nie wiem. Wodę mineralną już mamy. Jogurty co sobotę świeże w lodówce. No to może... Dwa opakowania tabletek na biegunkę poproszę! Nie ma to tamto! :-)

czwartek, 26 sierpnia 2010

poniedziałek, 23 sierpnia 2010

Wczoraj zrobiliśmy sobie długi, bardzo długi spacer. Dziką wycieczkę, długą, dziką plażą. Lasem, plażą wspaniałą i znów lasem. Chciałbym tam jeszcze wrócić bo to wspaniały kawałek plaży był. Wrócić, poczuć na sobie smagania tego potężnego wiatru wspaniałego. Sycić się wodą, piaskiem, tą przestrzenią zupełnie nagą. Tym wymiarem, którego bezkres ograniczony jest jedynie kresem moich marzeń. Chciałbym tam jeszcze wrócić.

Wieczorem bardzo duża ulewa, gradobicie i nawałnica. Dzisiaj od samego rana ponuro, pochmurnie i smętnie. Może jednak uda mi się pójść nad morze. Trochę piasku, kamieni i muszli napchać w kieszenie. Zarzucić sieci i w rybołówstwie się sprawdzić. W rybach posmakować. Flądry wrzucić na ruszt! Zobaczymy. Nie ma to tamto!

sobota, 21 sierpnia 2010

Kryzys wieku średniego

Usłyszałem dzisiaj o tym, że w Łęczycy rozpoczyna się międzynarodowy turniej rycerski. Zaszeptała mi w środku tęsknota za średniowieczem. Za tym czasem, który był prawdziwy, realny, trwały, pachnący, który dawał się niekiedy uchwycić, dotknąć. Tęsknota za rycerskimi ideałami i tęsknota wzdychającymi pannami. Wzdychającymi do ideałów i jeszcze bardziej do tych rycerzy. W zbroi trzaskającej, ze stali. Nie z plastiku. Plastikowy świat daje na moment plastikowy zachwyt i silikonowe odczucia. Szybko nasyca i równie szybko staje się nudny, bezwartościowy, miałki. Powrót do tego, co bliskie jest naturze - to ta moja tęsknota. To ważne dla gatunku aby przetrwać. Wracając z plaży myślałem o tym jak smakuje podpłomyk. Podpłomyk pachnący i dzban z miodem albo z mlekiem świeżym, takim prosto od krowy. Rozklejam się. Średnio-wiecznie.

Bieganie na Helu

Miało być upalnie a jak na razie zimno i chmury. Zobaczymy. Wczoraj wspaniały dzień na plaży. Złoty i słoneczny dzień. Patrzeć na złoto morza, podziwiać je i zachwycać jego blaskiem to niebieska wspaniała praca plażowa! Dzień i cudowne następne pół dnia. Choć kąpać się i pływać mała niemożność była. Ale to nic. Wieczorem biegałem. Ludzie, wracając z plaży, patrzyli na mnie. Ja na plażę biegłem a oni patrzyli z zaciekawieniem na mnie. Czy ja wyglądam dziwnie podczas biegania? Muszę coś z tym zrobić. Biegać bardziej szlachetnie. Powabnie.

piątek, 20 sierpnia 2010

Ciastka

Pół godziny wcześniej niż wczoraj wstałem. To już sukces. Nie znalazłem jednak moich butów, moich tenisówek wspaniałych do spacerowania i biegania. Moich skrzydeł porannych, błogosławionych. Nie biegałem. Na razie więc "trójka", kubek kawy z mlekiem, słońce zza okna i oczekiwanie na chlebowy czas, na ten pachnący wypiekany poranek, drożdżówkowy, serowy i kruszonkowy. Zobaczymy i zjemy. Popłyniemy smakowicie drożdżówkowo, to znaczy: ciastkowo. Tutaj na Helu na drożdżówki mówi się: ciastka. A może to u nas na ciastka mówi się inaczej?

czwartek, 19 sierpnia 2010

Coś o warzywach czyli buraki i buraczątka

Po czym poznać buraka na plaży? Po tym, że przychodzi, rozkłada ręcznik i parawan, otwiera puszkę z piwem i zapala papierosa. Burak jednak nie jest do cna zburaczony, bo po wypiciu piwa puszkę wrzuca do kosza. Siada ponownie na ręczniku, dopala papierosa (względnie fajkę pokoju *) i wgniata w piasek peta. Może nowy burak z niego wyrośnie? Plażarnia-peciarnia. Chodzę więc po tej plaży zewsząd otoczony i wewnątrz osaczony buraczanym widokiem a i smakiem poniekąd. Barszcz. Już nie morze, ale barszcz, barszcz Bałtycki, plażowy barszczyk.

* Fajka pokoju - papieros, który nie może być wypalony w pokoju, np. ze względu na zakaz palenia albo na brak popielniczki. Taki papieros - fajka pokoju jest więc wypalana na plaży a po wypaleniu - zakopywana w plażowym piasku.

Welcome to Hel ;-)

Słońce od rana, ale chłodno i wietrznie bardzo. Wczoraj poplażowaliśmy długo. Dzisiaj może wybierzemy się nad morze. Rejs? Ten Marka Piwowskiego z pewnością tak! :-) Choćby nawet tysięczny raz! A ten z Helu do Gdańska - nie wiem. Musimy zaplanować, pomyśleć. Może się uda i pieniędzy nie zabraknie.

Na fotce: tor (jedyny na półwyspie helskim) prowadzący do Helu. Widok z Juraty. Widok z drugiej strony jest... taki sam :-)

czwartek, 12 sierpnia 2010

Lody na patyku

Kupiłem sobie loda. 7:29... Pierwszy raz w życiu o tak wczesnej porze skusiłem się na lodową strawę przepyszną na patyku. Z polewą toffi. Zgroza. Zgryzłem loda przepysznego. Słońca dzisiaj wiele od samego rana. Może to właśnie dlatego takie pokusy na człowieka przychodzą. Co mi tam! Nie ma to tamto! Uwielbiam takie lizanie o poranku. :-) Został patyk. Wezmę go ze sobą nad morze i pogrzebię w piasku. Może wykopię jakiegoś loda z epoki lodowcowej. Lód przecież jak wino. Im starszy tym lepszy. ;-) Proszę bardzo! Może ma Pani ochotę na loda? "Koral" demi-sec, rocznik 1773, z odrobiną anyżowej nuty?

wtorek, 10 sierpnia 2010

Pontifex Maximus

Długo myślałem jak wyrazić swoje odczucia w sprawie, w której chcąc nie chcąc wszyscy jesteśmy mimowolnymi świadkami. W ostatnich dniach przeczytałem ciekawą książkę na temat inkwizycji. Natrafiłem w niej na kilka ciekawych odniesień do historycznych tekstów pierwotnego Kościoła. Są one przywołane w kontekście powstania kościelnego i świeckiego nurtu walki z herezjami. Wydaje mi się, że są również dobrym komentarzem do tego, co można obserwować jako obronę i atak krzyża na Krakowskim Przedmieściu. [więcej...]

poniedziałek, 9 sierpnia 2010

O Tobie

Gdy wracałem w nocy z balkonu, patrzyłem na Ciebie i na nasze łóżko. Kocham to łóżko; ten obszar, tą naszą przestrzeń, w której sen jest ulubionym czasem dla naszych Aniołów. Kątem ucha słyszałem jak planują różne zabawy...



Mówiłaś, że nic nie piszę o Tobie. To jedyna rzecz, której nie potrafię: uchwycić w słowa choć trochę miłości do Ciebie. Wybacz więc, że zamiast pisania zrobię coś... Na przykład kolację. Co Ty na to? Chcesz zapiekankę z serem i pomidorami?
Jestem zmęczony. Potrzebuję wytchnienia. Gdy patrzę na moją śpiącą córkę dochodzę do przekonania, że ten prawdziwy spokój dawno minął bezpowrotnie. Beztroska dziecka, które zdane i oddane jest swoim rodzicom. Złamana kredka, zgubiony pluszak, brak łakoci, na które ma się ochotę, kara za niegrzeczne zachowanie. To świat małych-dużych problemów. Chciałbym teraz mieć takie problemy. Patrzę na nią, obserwuję gdy się bawi i gdy ogląda bajkę. Kiedyś chciałem uchronić ją przed światem. Teraz wiem, że świat jest mimo wszystko dobry, piękny. Taki, jakim stworzył go Pan Bóg. Tylko w sercach i umysłach ludzi jakoś tak dziwnie czasami się robi. Nie można zrozumieć. Choć chciałoby się bardzo. Obudziłem się o 2. w nocy. Wyszedłem na balkon. Kiedyś pewnie zapaliłbym papierosa. Teraz wciągam głęboko chłodne powietrze. Sierpniowa noc. W kilku oknach widać dyskretne światło nocnych lampek. Miasto śpi.

Przed wyjazdem nad morze ułożę jeszcze kilka rzeczy na blogu. Ciągle wydaje mi się, że coś powinno być inaczej. Wymyśliłem między innymi dział "Political fiction" ale co jakiś czas zastanawiam się czy wogóle o tym pisać. Po co sobie i innym głowę zawracać? Jak poruszać się w gąszczu, w którym czasami nawet najbardziej doświadczeni tracą orientację?

Kiedyś zaskoczył mnie mój znajomy:
- Cześć! Jak się miewasz? Co słychać?
- Dziękuję. Do przodu! - odpowiedziałem.
- "Do przodu" niekoniecznie oznacza "we właściwym kierunku"... - powiedział wolno i z uśmiechem.

Może właśnie dlatego powinienem pisać?

czwartek, 5 sierpnia 2010

Tarta truskawkowa z dodatkiem jagód

Robert przyniósł dzisiaj tartę z truskawkami i jagodami. Nieprawdopodobny smak! Ponoć przy Placu Wolnica jest cukiernia, w której można kupić dobre wypieki. Zdaje się, że byłem tam kiedyś po pączki, więc przy okazji będę musiał sprawdzić i kupić dla moich dziewczyn.

środa, 4 sierpnia 2010

Po łbach

Przed wiekami konflikty zbrojne i bitwy odbywały się (ogólnie rzecz ujmując) na dość szczególnych, ale jednocześnie prostych zasadach. Armie dwóch mających ze sobą stoczyć pojedynek władców spotykały się na polu, zwykle oddalonym od zamieszkałych osad, wiosek czy miast. Gdzieś pod lasem, na polanie, którą roboczo można na przykład nazwać Grunwaldem. Dla uniknięcia rozlewu krwi i niepotrzebnych ofiar istniały warunki pokoju. Jeśli z tego przywileju nie skorzystał żaden władca, wtedy wojska tłukły się między sobą aż do zwycięstwa jednej ze stron, co zwykle przejawiało się w większej liczbie trupów po stronie przeciwników, przegranych. Takie walki były honorowe. A jeśli ktoś nie miał honoru

wtorek, 3 sierpnia 2010

Filmowo


Nie lubię filmów przy których zasypiam. Nie wiem jednak co napisać o filmie, po którym nie potrafię zasnąć. Zapytała mnie: "Podobał Ci się? Fajny?" A ja o "Władcy pierścieni" mogę powiedzieć, że fajny. O "Gwiezdnych wojnach", o "Krzyżakach" zrekonstruowanych cyfrowo.

Nie spodobała mi się w tym filmie wizja nieba. Zastanowiła mnie muzyka. Zajęła nas akcja. Powolne budowanie napięcia, mimo iż właściwie już na początku wiele można się dowiedzieć. Trudny obraz. Szczególnie dla tych, którzy mają swoje dzieci. Nie da się go obejrzeć z chipsami na kolanach i kuflem piwa w ręku. Co zatem napisać o filmie, który dotyka dogłębnie, niepokoi, pokazuje koszmarne oblicze zdeformowanego ludzkiego umysłu. Czekam na "happy end".

Czekam na ten najważniejszy argument, który pozwoli wrzucić dzieło do szuflady z napisem: "normalne". Co jednak zrobić gdy nie ma szczęśliwego zakończenia a przynajmniej nie jest takie, na jakie się czeka. Może zainicjować rewolucję w kinematografii? Może scenarzysta przed zakończeniem swojej pracy powinien przeprowadzić wśród widzów ankietę? Kara śmierci dla takiego zwyrodnialca! Odwieczny problem: dobre zakończenie. Zły bohater umiera. Happy end?


Tytuł: The Lovely Bones (Nostalgia anioła)
Reżyseria: Peter Jackson
Gatunek: dramat
Produkcja: USA, Wielka Brytania, Nowa Zelandia, 2009 r.
Obsada: Saoirse Ronan, Mark Wahlberg, Susan Sarandon, Stanley Tucci, Rachel Weisz
Czas trwania: 135 min

czwartek, 29 lipca 2010

Tam, gdzie rodzą się sny...

Nowy Jork to jedno z moich marzeń. Właściwie miałem tu dać Franka Sinatrę. Pewnie o nim jeszcze napiszę, a póki co ta panna dziewanna!

środa, 28 lipca 2010

Książki na wacie

Pamiętam, że był kiedyś dosyć popularny taki "element garderoby" jak kurtka na wacie. Młokosom należy się wyjaśnienie, że nie chodzi bynajmniej o cukrową watę, ale o tworzywo, które stanowiło wypełnienie tego, co również było nazywane kufajką albo po prostu waciakiem. Popularny waciak był częścią zimowego ubrania roboczego, ewentualnie wierzchnim odzieniem menela wracającego nocną porą z piwnego baru. Mimo, iż (ponoć) ogrzewał i chronił przed zimnem, to jednak dawno już wyszedł z mody a miejsce waty zastąpiły sto razy lepsze... wypełniacze ekologiczne.

Dzisiaj "dopasowując się" do unijnych dyrektyw powolutku jesteśmy oswajani z faktem znaczących zmian w kwestii wydawania i sprzedawania słowa drukowanego. Wczoraj przeczytałem odpowiedź Ministerstwa Finansów na zapytanie Prezesa PIK-u w sprawie wprowadzenia podatku VAT na książki i publikacje drukowane. Jakby nie liczyć, wychodzi na to, że podatek VAT dopadnie branżę wydawniczą a rykoszetem poleci pewnie to "dopadnięcie" w stronę czytelników. Kocham (i czytam) książki, więc nie zachwycają mnie takie rykoszety.

Kiedyś bywało tak, że posłańcom obwieszczającym złe nowiny robiono różne brzydkie rzeczy albo po prostu posyłano ich dusze na zaoczny sąd ostateczny. A teraz? Kogo w dyby zakuć? Komu trzepnąć rękawicą po pysku? Komu choć uzębienie przepierzyć, aby dać upust swojemu niezadowoleniu? Czy to w ogóle przystoi? Takim emocjom dawać wyraz? Jeszcze by kto posądził miłośnika słowa drukowanego, co na co dzień z poezją i prozą obcuje, o barbarzyńskie zapędy! Jeszcze by miłośnik taki zatracił czułość na muzy i ochotę do zgłębiania białych kruków, czytadeł, reprintów, woluminów i wolumenów, arcydzieł, inkunabułów, ksiąg i zwojów. A na cóż to komu? Niech naród kulturę zgłębia masowo: stadion, kabaret, fajka i plastikowy kubek z piwem. To ci dopiero wyżyny!  Wpiernicza mnie więc, wkurza, wyprowadza z równowagi i doprowadza do szewskiej pasji VAT na książki! Na piwo może być VAT! Nie na książki! Oj chlasnąłbym komu rękawicą po pysku! :-)

Post Scriptum: Napisałem, że na piwo może być VAT? Hmm... Trochę się zagalopowałem. Przepraszam. Wycofuję! Tzn. na ŻYWIEC może być, ale na TATRĘ nie! ;-)

Budowanie lalki

piątek, 23 lipiec 2010, 06:10 - Budowanie lalki

Rozmowa z córką:

- Tato! Nie lubię tej gry!!!
- Dlaczego kochanie? Co się stało?
- ... Nie lubię tej gry!!!
- Dlaczego kochanie? Przecież lubisz laleczki... Zbuduj sobie jakąś fajną laleczkę Złotko.
- Tato! Ta gra jest niedobra! Nie lubię tej gry!!!
- Ależ Myszko! Tatuś teraz zmywa naczynia, zbuduj jakąś laleczkę kochanie!
- Tato! Nie lubię tej lalki! Ona jest zła!
- Jest dobra kochanie! Każda laleczka jest dobra Myszko.
- ...
- Ale ta lalka jest głupia!
(Zakręcam wodę, wycieram ręce, idę do pokoju i patrzę na monitor...)
- ...

Zimny lipiec

czwartek, 22 lipiec 2010, 11:31 - Zimny lipiec

Noc bardzo upalna. Przemierzałem bezkresne przestrzenie naszego łóżka. Poszukiwania chłodnego obszaru, choćby skrawek, choć jedna niteczka prześcieradła zimna... dająca ukojenie. Nic! Spociłem się tak jakbym robił pustaki... A ona się jeszcze pcha na mnie! Tuli się! Upał, gorąco, zaduch, a ona oplata mnie nogami, ramionami, przysuwa swoją pupę.... Ośmiornica w moim łóżku! Dlaczego Ona śpi tak spokojnie? Na dodatek opatulona kocem!? Jest 21 stopni a ona w kocu jak w kokonie! Dialog z przedwczoraj:

- Zamknij okno. Zimno mi!
- Ależ Kochanie... jest lipiec, lato, na zewnątrz temperatura 32 stopnie...
- Wiem! Ale jakiś taki zimny ten lipiec...

Zapiski z poprzedniego życia (cd.)

piątek, 16 lipiec 2010, 08:28 - Moje dziewczyny jadą do Wrocławia

A chłopaki zostają sami w domu :-) W nocy byłem w mieście Pana Cogito. Dobrze się czuję w oazie, w której można zaczerpnąć świeżej, chłodnej wody. Zanurzyć stopy w krystalicznym strumieniu. Gdzie dzisiaj można taką wodę spotkać? Niezmąconą. Chciałbym jak najczęściej być radosnym. Chciałbym spokojnie cieszyć się tą wodą. A jednak smutek zagląda w oczy. Może to dlatego, że jest nas coraz mniej. Podpisałem się pod apelem Mamy i Taty.

wtorek, 27 lipca 2010

Zapiski z poprzedniego życia

czwartek, 15 lipiec 2010, 09:55 - Dzwon Zygmunta

Właśnie bije Dzwon Zygmunta. Popłoch w pracy. Większości kojarzy się to ze smutnymi, tragicznymi wydarzeniami... Trudno się dziwić. Ostatnie miesiące, lata... Dzisiaj jednak jest inna okazja. Rocznica bitwy pod Grunwaldem. 15 lipca 1410 roku. Mały wtedy byłem. Nie pamiętam zbyt dobrze. Znam tylko z opowieści moich dziadków... ;-)

poniedziałek, 26 lipca 2010

Opty-mistycznie czyli blog, w którym mieszkam :)

sobota, 26 czerwiec 2010, 06:50 - Po co ten blog?

Zacząłem pisać w 1989 roku. Pamiętnik z tamtego czasu nie dotrwał do dnia dzisiejszego. Pozostał jednak w pamięci klimat tamtych zapisków - pełnych uczuciowych rozterek nastoletniego chłopaka. Kilka lat temu papier i długopis zastąpiłem klawiaturą i komputerem. Cały czas "doskwiera mi" taka forma pisania, ale jest to raczej efekt mojej tęsknoty za tym, co było, niż niechęci do tego, co jest. Niebieski zeszyt - to jeden z ostatnich namacalnych dowodów mojego "papierowego pisania". Założyłem go w czasie gdy poznawałem moją obecną żonę. Później był w pewnym sensie poczekalnią; odliczał dni do narodzin naszej córki.


PO CO WIĘC PISAĆ BLOG?

Mam nadzieję, że pozostanie on świadectwem tego, co w moim, w naszym życiu jest i będzie najważniejsze. To co było - chowam w sercu. Choć pewnie nieraz będę wracał do minionych lat, ważnych spraw, dobrych ludzi, których poznałem i tych, których wolałbym nigdy nie spotkać. Chcąc nie chcąc wspomnienia przywołują tych, którzy są źródłem naszego szczęścia ale także i tych, którzy ten stan starali się zmącić. Dobrze jest mieć odwagę pisać również o tych drugich.

Moi Przyjaciele są daleko, być może przez blog ta odległość choć trochę się zmniejszy. Zależy mi na tym, by nie stracić u-ważności. Pisanie o różnych sprawach i ludziach to myślenie o nich, zastanawianie się, poszukiwanie. Lubię czytać blogi ludzi myślących. Zależy mi na tym, aby pozostać człowiekiem przyzwoitym. Przyzwoitość na zawsze pozostanie prawdziwym obrazem tego, za czym tęsknią odważni ludzie. Lubię blogi ludzi odważnych. Jeśli u kresu moich dni zapłaczą za mną moi wrogowie - wtedy powieki i blog zamknę z uśmiechem na ustach. Zapraszam zatem do krainy spokojnej, zwyczajnej a może przez to niezwykłej.