piątek, 16 grudnia 2011

Wstawałem w rozciągniętej czasoprzestrzeni. Godzina 5:21. Zrobiłem kanapki. Potem kawa rozeszła się po całym mieszkaniu. Lubię robić dla Ciebie kanapki z serem i papryką. Pachnie wtedy tak jakoś swojsko. Najbardziej lubię pakować te kanapki w papier śniadaniowy. Szeleści wtedy ten papier ciekawie. No i jest ekologicznie ;-) Poza tym ciężko od samego rana, że dałem się znów ponieść. Łzy pieką jeszcze bardziej gdy jest mróz. Łza wtedy jest jak sopel. Tyle razy już obiecywałem sobie. A może nie sobie to obiecywałem? Może to komuś innemu? Już nie pamiętam, ale pamiętam gdy byłem bity. To najstraszniejsze bicie serca. Boję się mimo iż mam 39 lat. To dzisiaj nie śnieżny płacz. To dzisiaj tylko żal, że się chce być dobrym a jakoś nie wychodzi. Buntuję się. Ale też żal, że się jest dobrym a ciągle kłody pod nogi. Ciągle wiele kłód pod nogi i prawie już całe lasy tych kłód. Buntuję się i jestem wściekły. Na Pana Boga. To taki kres sił, który mi czasem przychodzi. Chciałbym Mu kiedyś to wykrzyczeć. Że jestem na Niego bardzo, bardzo zły. Pozostaje tylko zdumienie. Dlaczego uśmiecha się gdy Mu o tym piszę?

Dzisiaj skończę Herberta. Pójdziemy do biblioteki oddać książki i pewnie weźmiemy coś ciekawego na święta.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz